27.06.2014

Chapter 20


Wielokrotnie łapałam się na tym, że łzy ciekły mi po policzkach, wpatrywałam się w młodą parę i próbowałam nie wybuchnąć głośnym płaczem. Nie wiem czemu tak reagowałam, ale po prostu byłam wzruszona. Mój brat brał ślub ze swoją ukochaną. To było coś niesamowitego. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że miłość nie istnieje, to wskazałabym na tę parę. Oni byli kwintesencją miłości i oddania.
Kiedy młodzi wymienili się obrączkami i przysięgą, wszyscy zaczęli bić brawa. Uwieńczeniem celebracji był pocałunek, który trwał nieco zbyt długo, ale wcale im się nie dziwiłam. Wreszcie byli małżeństwem.
Wyszli z kościoła trzymając się za ręce. Stanęli na schodach i próbowali nie zginąć od płatków róż, które skierowane były w ich stronę. Szłam pod rękę z bratem Melindy, który co chwilę żartował by rozluźnić atmosferę. Uśmiechnęłam się do Marcelo, którego dostrzegłam podczas wychodzenia z kościoła. Mój wzrok padł również na Marc’a. Nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Stał z założonymi rękoma i obserwował moje ruchy. Wzruszyłam jedynie ramionami i wymieniałam się uśmiechami z gośćmi.
Poprawiłam sukienkę panny młodej, która ucierpiała lekko podczas wymieniania czułości ze swoim mężem. Wsiadłam do samochodu Marcelo, z tyłu siedziała moja mama, Lilly i mały Matteo w foteliku, i razem ruszyliśmy do restauracji, gdzie miało odbyć się wesele. Zaraz po wyjściu z samochodu wzięłam na ręce Matteo, który marudził całą drogę. Ucałowałam go w główkę i próbowałam jakoś uspokoić. Wyraźnie chciał iść w ramiona swojej mamy, ale była ona zajęta przyjmowaniem życzeń od gości. Miałam zająć się Lilly i Matteo, co wcale nie było bardzo wyczerpującym zajęciem.
Z pomocą przyszedł mi Marcelo. Miał zdecydowanie rękę do dzieci i cierpliwość. Ja byłam trochę zbyt roztrzepana i miałam sporo na głowie. Musiałam wszystkiego dopilnować, by młoda para nie miała wyrzutów sumienia, że bawi się na własnym weselu.
- Jak się bawisz? – zwrócił się do mnie Leonardo, który objął mnie ramieniem i poczęstował szampanem, którego podwędził jednej z kelnerek.
- Dobrze. Nie widać? – próbowałam unieść do góry kąciki ust, ale wiedziałam dobrze, że go na to nie nabiorę. Zdążył mnie już poznać na tyle, że wiedział dobrze co mnie nęci. A raczej kto. Marc wprost bawił się znakomicie. Kieliszek nie opuszczał jego dłoni nawet na chwilę. Obejmował czule swoją towarzyszkę i wszystkich zagadywał. Nie chciałam tego oglądać.
- No właśnie nie widać. – objął mnie mocniej. – Weź nie zwracaj nawet na niego uwagi. Traktuj jak powietrze.
- Powietrze jest potrzebne do życia. – zauważyłam od razu.
- To jak coś co Ci nie jest do szczęścia potrzebne. Jasne? – kiwnęłam głową. Uśmiechnęłam się do zmierzającego w naszym kierunku Marcelo, który niósł na rękach usypiającą Lily.
- Mała zaraz zaśnie. Musimy ją gdzieś odstawić. – powiedział. Wyrwałam się z uścisku Leo, który westchnął na widok mojego kolei i skarciłam go wzrokiem. Wiedziałam dobrze, że dla niego Marcelo jest już na starcie skreślony. Dlaczego? Bo nie jest Marc’iem.
Zaprowadziłam mojego towarzysza na piętro, gdzie wykupione mieliśmy pokoje dla gości weselnych i położyliśmy Lily w jednym z nich. Mała z początku chciała wracać do zabawy, ale zasypiała na stojąco i musiała się zdrzemnąć choć na chwilę. Przykryłam ją kocem i ucałowałam w czoło. Miałam mieć na nią oko tego wieczora, więc byłam strasznie wdzięczna Marcelo, że wyręczył mnie parę razy w zabawianiu dzieciaków.
Wychodząc z pokoju poczułam ciepłą dłoń blondyna, która łapie mnie w pasie. Przyciągnął mnie do siebie i bez chwili namysłu pocałował. Miałam spore problemy z zachowaniem równowagi, ale wyrwał mnie z opresji, dzięki mocnemu uściskowi. Byłam zaskoczona jak nigdy, ale nie odepchnęłam go od razu. Musiałam wpierw przeanalizować całą sytuację w głowie, nim złapałam go za ramiona.
- Przepraszam, Marcelo. – zasłoniłam usta dłonią i odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Stało się coś? Czy zrobiłem coś nie tak? – zwrócił się do mnie momentalnie.
- Nie, nic. Przepraszam. – złapałam się za głowę, próbując dojść do siebie. – Potrzebuję trochę czasu, a my… zbyt pędzimy. Rozumiesz mnie?
- Jasne. Przepraszam. Nie chciałem Cię urazić. – było mi straszliwie głupio. To ja zachowałam się jak kretynka, bo przecież sama za nim biegałam, a teraz co? Odpycham go z niewiadomych przyczyn?
- Naprawdę Cię lubię. – złapałam go za rękę. – Naprawdę! Ale potrzebuję więcej czasu.
- Rozumiem. – ucałował mnie w policzek. Miałam wrażenie, że moje słowa mocno go dotknęły. Nie wiem dlaczego zachowywałam się w ten sposób, ale działała moja podświadomość, która nie pozwoliła brnąć w to zbyt szybko.
Może za tym wszystkim stał Marc, który podświadomie zarzucał na mnie swoje sidła. Mógł nie robić nic, a i tak moje serce biło jak oszalałe.
Złapałam Marcelo za rękę i pociągnęłam w stronę schodów. Zeszliśmy razem do gości i popędziliśmy wprost na parkiet. W tamtej chwili zdecydowanie wolałam tańczyć, niż rozmawiać, czy analizować moje głupie zachowanie. Marcelo opuścił mnie po chwili przez telefon ze szpitala, więc tańczyłam sama. Kiedy po chwili wrócił z grobową miną wiedziałam, że coś jest nie tak.
- Muszę jechać do szpitala. Nagła operacja, mój ordynator potrzebuje asysty. – powiedział na jednym wdechu. Wiedziałam, że to dla niego ogromna szansa, ponieważ nie uczestniczył do tej pory w żadnej poważnej operacji i to może być furtka do jego kariery. – Bardzo mi przykro, że muszę Cię tu zostawić.
- Mną się w ogóle nie przejmuj. Jedź! – ucałował mnie w policzek i wybiegł z sali. Nie uszło to uwadze Marc’a, który już po chwili położył swoje dłonie na moich biodrach. -  A Ty tu czego? – spiorunowałam go wzrokiem i spróbowałam go od siebie odepchnąć.
- Gdzie się podział Twój chłoptaś? – spojrzał na mnie spod byka.
- Pojechał asystować w operacji. – odpowiedziałam dumnie i pozwoliłam mu mnie obrócić wokół własnej osi. – A gdzie Twoja partnerka? – zauważyłam brak jej obecności, co objawiało się tym, że wisiała namiętnie na jego ramieniu.
- Wróciła do domu. Jutro z samego rana leci do Toronto. – odpowiedział i ponownie mną zakręcił. – Czyli zostaliśmy sami.
- Jeżeli pomijasz wszystkich gości weselnych to tak. – miałam ochotę wyrwać się z jego uścisku, ale nie mogłam zrobić tego tak ostentacyjnie. Moja mama zaczęłaby mnie wypytywać o Marc’a, o to co znów robi w moim życiu… a robi i to dużo. Musiałam zaczekać do końca piosenki, która trwała chyba całą wieczność.
Kiedy Bruno Mars wreszcie skończył swoją smętną piosenkę o miłości, zaczęła się kolejna. Odchodząc od Marc’a usłyszałam pierwsze słowa piosenkarza, które wprawiły mnie w dreszcz. Znów poczułam znajomą dłoń na moim ramieniu.
- Pamiętasz tę piosenkę? – Marc zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Po raz pierwszy pocałowałem Cię przy tej piosence.
Łzy stanęły mi w oczach. Wyrwałam się z jego uścisku i przecisnęłam się między tańczącymi gośćmi do drugiego pomieszczenia. Wyrwałam z rąk Leo butelkę czerwonego wina i pobiegłam z nią na górę. Trzasnęłam drzwiami przed nosem biegnącemu za mną przyjacielowi i przekręciłam klucz w zamku. Szlag trafił cały mój makijaż. Ale miałam to gdzieś. Otworzyłam wino i upiłam spory łyk. Opadłam bezsilnie na podłogę przy łóżku i łkałam do poduszki.
- Isabell! Otwórz te cholerne drzwi! – krzyknął Leo uderzając w nie z całej siły. – Ała! Połamię sobie przez Ciebie ręce!
- Nic mnie to nie obchodzi! – ponownie upiłam spory łyk wina i wtuliłam się w miękką poduszkę, pozostawiając na niej ślady po mascarze.
- Izzie. Proszę otwórz. Porozmawiaj ze mną. Nie wiem co się dzieję, a Ty płaczesz. To przez Marc’a? – obniżył ton, ale nie dawał w dalszym stopniu za wygraną.
- Pamiętał przy której piosence po raz pierwszy mnie pocałował! – krzyknęłam ponownie zalewając się łzami.
- Co? – po długiej ciszy, wybuchnął głośnym śmiechem. – I przez to płaczesz?
- Spadaj! – podniosłam się z miejsca i podeszłam do drzwi. Wpuściłam go do środka i zamknęłam drzwi na klucz. – Niczego nie rozumiesz…
- Więc mi wytłumacz, proszę. – złapał mnie za oba policzki i próbował zetrzeć tusz, który spłynął mi po twarzy.
- Leo… on pamięta takie drobiazgi, które ja z trudem sobie przypominam. – Leo przejrzał zawartość mojej torebki i zaczął poprawiać mi makijaż. – Ogarniasz to? Wcale mnie nie olewał przez cały czas…
- On nadal Cię kocha. Ty to wiesz, ja to wiem… tylko czy on to wie? – zmrużył oczy. – Gdzie Marcelo?
- Pojechał na wezwanie ze szpitala. – odpowiedziałam wycierając chusteczką nos. – Co mam zrobić?
- Nie rób nic. – złapał mnie za ramiona. – Ja zaraz wracam. – zniknął za drzwiami. Znalazłam butelkę wina i upiłam łyk. Dalej chciało mi się płakać, ale już chyba bardziej z bezsilności, niż smutku. Miałam kompletny mętlik w głowie.
Kiedy drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się zdezorientowany Marc, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Leo wepchnął go z łatwością do środka i zatrzasnął za nim drzwi. Kiedy usłyszałam dźwięk przekręcającego się klucza w zamku, wiedziałam co się kroi.
- Płakałaś? – spojrzał na mnie uważnie. Wzruszyłam jedynie ramionami i znów pociągnęłam wino z butelki. – Leo nas zamknął? – przytaknęłam od razu. Brunet usiadł obok mnie na łóżku i złapał się za głowę. – Co jest grane?
- Miesza się w nieswoje sprawy.
- Rozumiem, że mamy czas na rozmowę? – przeszył mnie na wylot swoim wzrokiem. Chciałam ponownie uciec, ale przeszkadzały mi zamknięte na klucz drzwi. Może to i lepiej. Miałam dość niedopowiedzeń i fałszu. – Bella…
- Nie mów tak do mnie. – kiedy się do mnie przybliżył, zrobiłam unik i momentalnie podniosłam się z łóżka.
- A jak mam inaczej do Ciebie mówić? Zawsze zwracałem się do Ciebie „Bella”… i tak już zostanie.
- Możemy przestać dyskutować o moim imieniu? – usiadłam na parapecie.
- Proszę… porozmawiajmy o nas. – ponownie wbił we mnie swój wzrok.
- Ale „nas” nie ma już dawno. Możemy porozmawiać o Tobie, o mnie, ale nie o „nas”. – podszedł do mnie i kucnął przy moich nogach.
- Musisz się tak nade mną znęcać? Ile to jeszcze ma trwać?
- To Ty opowiadasz brednie, coś o piosence przy której mnie całowałeś… w ogóle jakim prawem? Zajmij się swoją dziewczyną, a mi daj wreszcie święty spokój. – położył swoje dłonie na moich kolanach i lekko podniósł się do góry.
- Bella, nawet nie wiesz jak bardzo działasz mi na nerwy! – uniósł głos. – Nie mam żadnej cholernej dziewczyny. Eva to tylko koleżanka. - próbowałam go od siebie odepchnąć, ale on nawet nie drgnął. Nie spuszczał wzroku z moich oczu. Nie miałam siły, by się przed nim bronić. Przesunął dłonią po moim udzie, drugą ręką złapał mnie za brodę i przyciągnął do siebie. Miałam oprzeć się jego czarowi, który mną owładnął? To było niewykonalne. Delikatnie złączył nasze usta w pocałunku. Przysunął się do mnie jeszcze bardziej i oplótł moje nogi wokół swoich bioder. Podniósł mnie do góry bez żadnego wysiłku i przeniósł na łóżko. Leżał na mnie całym swoim ciężarem i nie odrywał ode mnie swoich ust ani na milimetr. Dalsze odpychanie go nie miało sensu. Uległam każdemu jemu dotykowi i pocałunkowi. Moje ciało pragnęło jego ciała, a usta jego ust.
- Kocham Cię, Bella. – wyszeptał opadając na plecy tuż obok mnie. Spędziliśmy kilka godzin zamknięci w pokoju nad weselem, które odbywało się na parterze. – Nic nie odpowiesz na moje słowa? – podniósł się na łokciu. Zakryłam się prześcieradłem, jemu nagość w zupełności nie przeszkadzała. Leżał tuż obok mnie w całej okazałości i przyglądał mi się uważnie.
- A co mam Ci powiedzieć? – próbowałam obejść jakoś temat. Ciągle miałam przed oczami Marcelo. Wiedziałam dobrze, że go zdradziłam, mimo iż nawet oficjalnie nie byliśmy parą. Spotykaliśmy się i wszystko zmierzało ku dobremu. Gdyby nie Marc.
- Powiedz co do mnie czujesz. – podniósł się do pozycji siedzącej i złapał mnie za ramiona nie pozwalając zrobić ani kroku.
- Sama nie wiem co czuję, Marc.
- Powiedz, że mnie kochasz. Wszystko się jakoś ułoży, tylko to powiedz.
- A co z Marcelo? Chcesz wszystkich unieszczęśliwić?
- Chcę żebyś Ty była szczęśliwa. Nikt inny mnie nie obchodzi. A już najmniej ten doktorek. – założył dolną część swojej garderoby i kucnął tuż przy moich nogach. – Długo zwlekałem by Ci to powiedzieć, ale widząc Cię z Marcelo już dłużej nie mogłem siedzieć cicho. Wiesz doskonale, że jesteśmy sobie pisani.
- Myślałam tak w liceum. Trochę minęło od tego czasu i już nie wierzę w takie rzeczy. – założyłam na siebie sukienkę.
- Daj mi szansę. – zarzucił na siebie białą koszulę. – Dla Ciebie chcę być lepszym człowiekiem. – złapał mnie za ramiona. Każdy mój argument był zaskakująco słaby, w porównaniu ze słowami Marc’a. Nie chciałam się znów rozczarować, a wszystko na to wskazywało.
Poprawiłam mu krawat, który pospiesznie zawiesił na szyi. Jego maślany wzrok przyprawił mnie o dreszcz. Chciałam myśleć trzeźwo, ale wino, którym upajałam się cały wieczór oraz obecność piłkarza, działały na mnie zupełnie odwrotnie, niż bym sobie tego życzyła. Poprosiłam go o telefon, bym mogła zadzwonić do Leo, by otworzył nam drzwi. Przyjaciel widząc mnie wychodzącą z pokoju, klasnął w dłonie i zaśmiał się głośno. Marc maszerował za mną, próbując dorównać mi kroku. Nawet w szpilkach byłam od niego szybsza. Uciekałam przed wyrzutami sumienia, które stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Musiałam skonfrontować się z Marcelo, choć wolałabym spłonąć żywcem niż go skrzywdzić.
 

***********************************

Ajjjjj. No i stało się co miało się już dawno stać. Mogłam to jeszcze trochę zagmatwać, ale po co? Ileż można czekać? :P

24.06.2014

Update


Heeeeej i czołem. Nooooooooo dawno mnie tu nie było. To prawda. Wszystko to za sprawą wielu, ale to naprawdę wielu wyjazdów - z uczelni, czy też prywatnie. Jeździłam od Suwałk po Cieszyn. Także kiedy tylko dopadłam laptopa to wcale nie miałam siły na jakiekolwiek pisanie. Dziś miałam ostatni egzamin w sesji, więc postaram się do kilku dni dodać nowy rozdział. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe! Pozdrawiam wszystkich i proszę o trochę cierpliwości ;-)

***********************************************************

***********************************************************