Wielokrotnie
łapałam się na tym, że łzy ciekły mi po policzkach, wpatrywałam się w młodą
parę i próbowałam nie wybuchnąć głośnym płaczem. Nie wiem czemu tak reagowałam,
ale po prostu byłam wzruszona. Mój brat brał ślub ze swoją ukochaną. To było
coś niesamowitego. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że miłość nie istnieje, to
wskazałabym na tę parę. Oni byli kwintesencją miłości i oddania.
Kiedy młodzi
wymienili się obrączkami i przysięgą, wszyscy zaczęli bić brawa. Uwieńczeniem
celebracji był pocałunek, który trwał nieco zbyt długo, ale wcale im się nie
dziwiłam. Wreszcie byli małżeństwem.
Wyszli z
kościoła trzymając się za ręce. Stanęli na schodach i próbowali nie zginąć od
płatków róż, które skierowane były w ich stronę. Szłam pod rękę z bratem
Melindy, który co chwilę żartował by rozluźnić atmosferę. Uśmiechnęłam się do
Marcelo, którego dostrzegłam podczas wychodzenia z kościoła. Mój wzrok padł
również na Marc’a. Nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Stał z założonymi rękoma i
obserwował moje ruchy. Wzruszyłam jedynie ramionami i wymieniałam się
uśmiechami z gośćmi.
Poprawiłam
sukienkę panny młodej, która ucierpiała lekko podczas wymieniania czułości ze
swoim mężem. Wsiadłam do samochodu Marcelo, z tyłu siedziała moja mama, Lilly i
mały Matteo w foteliku, i razem ruszyliśmy do restauracji, gdzie miało odbyć
się wesele. Zaraz po wyjściu z samochodu wzięłam na ręce Matteo, który marudził
całą drogę. Ucałowałam go w główkę i próbowałam jakoś uspokoić. Wyraźnie chciał
iść w ramiona swojej mamy, ale była ona zajęta przyjmowaniem życzeń od gości.
Miałam zająć się Lilly i Matteo, co wcale nie było bardzo wyczerpującym
zajęciem.
Z pomocą
przyszedł mi Marcelo. Miał zdecydowanie rękę do dzieci i cierpliwość. Ja byłam
trochę zbyt roztrzepana i miałam sporo na głowie. Musiałam wszystkiego
dopilnować, by młoda para nie miała wyrzutów sumienia, że bawi się na własnym
weselu.
- Jak się
bawisz? – zwrócił się do mnie Leonardo, który objął mnie ramieniem i
poczęstował szampanem, którego podwędził jednej z kelnerek.
- Dobrze. Nie
widać? – próbowałam unieść do góry kąciki ust, ale wiedziałam dobrze, że go na
to nie nabiorę. Zdążył mnie już poznać na tyle, że wiedział dobrze co mnie
nęci. A raczej kto. Marc wprost bawił się znakomicie. Kieliszek nie opuszczał
jego dłoni nawet na chwilę. Obejmował czule swoją towarzyszkę i wszystkich
zagadywał. Nie chciałam tego oglądać.
- No właśnie
nie widać. – objął mnie mocniej. – Weź nie zwracaj nawet na niego uwagi.
Traktuj jak powietrze.
- Powietrze
jest potrzebne do życia. – zauważyłam od razu.
- To jak coś
co Ci nie jest do szczęścia potrzebne. Jasne? – kiwnęłam głową. Uśmiechnęłam
się do zmierzającego w naszym kierunku Marcelo, który niósł na rękach
usypiającą Lily.
- Mała zaraz
zaśnie. Musimy ją gdzieś odstawić. – powiedział. Wyrwałam się z uścisku Leo,
który westchnął na widok mojego kolei i skarciłam go wzrokiem. Wiedziałam
dobrze, że dla niego Marcelo jest już na starcie skreślony. Dlaczego? Bo nie
jest Marc’iem.
Zaprowadziłam
mojego towarzysza na piętro, gdzie wykupione mieliśmy pokoje dla gości weselnych
i położyliśmy Lily w jednym z nich. Mała z początku chciała wracać do zabawy,
ale zasypiała na stojąco i musiała się zdrzemnąć choć na chwilę. Przykryłam ją
kocem i ucałowałam w czoło. Miałam mieć na nią oko tego wieczora, więc byłam
strasznie wdzięczna Marcelo, że wyręczył mnie parę razy w zabawianiu
dzieciaków.
Wychodząc z
pokoju poczułam ciepłą dłoń blondyna, która łapie mnie w pasie. Przyciągnął
mnie do siebie i bez chwili namysłu pocałował. Miałam spore problemy z
zachowaniem równowagi, ale wyrwał mnie z opresji, dzięki mocnemu uściskowi.
Byłam zaskoczona jak nigdy, ale nie odepchnęłam go od razu. Musiałam wpierw
przeanalizować całą sytuację w głowie, nim złapałam go za ramiona.
- Przepraszam,
Marcelo. – zasłoniłam usta dłonią i odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Stało się
coś? Czy zrobiłem coś nie tak? – zwrócił się do mnie momentalnie.
- Nie, nic.
Przepraszam. – złapałam się za głowę, próbując dojść do siebie. – Potrzebuję
trochę czasu, a my… zbyt pędzimy. Rozumiesz mnie?
- Jasne.
Przepraszam. Nie chciałem Cię urazić. – było mi straszliwie głupio. To ja
zachowałam się jak kretynka, bo przecież sama za nim biegałam, a teraz co?
Odpycham go z niewiadomych przyczyn?
- Naprawdę Cię
lubię. – złapałam go za rękę. – Naprawdę! Ale potrzebuję więcej czasu.
- Rozumiem. –
ucałował mnie w policzek. Miałam wrażenie, że moje słowa mocno go dotknęły. Nie
wiem dlaczego zachowywałam się w ten sposób, ale działała moja podświadomość,
która nie pozwoliła brnąć w to zbyt szybko.
Może za tym
wszystkim stał Marc, który podświadomie zarzucał na mnie swoje sidła. Mógł nie
robić nic, a i tak moje serce biło jak oszalałe.
Złapałam
Marcelo za rękę i pociągnęłam w stronę schodów. Zeszliśmy razem do gości i
popędziliśmy wprost na parkiet. W tamtej chwili zdecydowanie wolałam tańczyć,
niż rozmawiać, czy analizować moje głupie zachowanie. Marcelo opuścił mnie po
chwili przez telefon ze szpitala, więc tańczyłam sama. Kiedy po chwili wrócił z
grobową miną wiedziałam, że coś jest nie tak.
- Muszę jechać
do szpitala. Nagła operacja, mój ordynator potrzebuje asysty. – powiedział na
jednym wdechu. Wiedziałam, że to dla niego ogromna szansa, ponieważ nie
uczestniczył do tej pory w żadnej poważnej operacji i to może być furtka do
jego kariery. – Bardzo mi przykro, że muszę Cię tu zostawić.
- Mną się w
ogóle nie przejmuj. Jedź! – ucałował mnie w policzek i wybiegł z sali. Nie
uszło to uwadze Marc’a, który już po chwili położył swoje dłonie na moich
biodrach. - A Ty tu czego? –
spiorunowałam go wzrokiem i spróbowałam go od siebie odepchnąć.
- Gdzie się
podział Twój chłoptaś? – spojrzał na mnie spod byka.
- Pojechał
asystować w operacji. – odpowiedziałam dumnie i pozwoliłam mu mnie obrócić
wokół własnej osi. – A gdzie Twoja partnerka? – zauważyłam brak jej obecności,
co objawiało się tym, że wisiała namiętnie na jego ramieniu.
- Wróciła do
domu. Jutro z samego rana leci do Toronto. – odpowiedział i ponownie mną
zakręcił. – Czyli zostaliśmy sami.
- Jeżeli
pomijasz wszystkich gości weselnych to tak. – miałam ochotę wyrwać się z jego
uścisku, ale nie mogłam zrobić tego tak ostentacyjnie. Moja mama zaczęłaby mnie
wypytywać o Marc’a, o to co znów robi w moim życiu… a robi i to dużo. Musiałam
zaczekać do końca piosenki, która trwała chyba całą wieczność.
Kiedy Bruno
Mars wreszcie skończył swoją smętną piosenkę o miłości, zaczęła się kolejna.
Odchodząc od Marc’a usłyszałam pierwsze słowa piosenkarza, które wprawiły mnie
w dreszcz. Znów poczułam znajomą dłoń na moim ramieniu.
- Pamiętasz tę
piosenkę? – Marc zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Po raz pierwszy
pocałowałem Cię przy tej piosence.
Łzy stanęły mi
w oczach. Wyrwałam się z jego uścisku i przecisnęłam się między tańczącymi
gośćmi do drugiego pomieszczenia. Wyrwałam z rąk Leo butelkę czerwonego wina i
pobiegłam z nią na górę. Trzasnęłam drzwiami przed nosem biegnącemu za mną
przyjacielowi i przekręciłam klucz w zamku. Szlag trafił cały mój makijaż. Ale
miałam to gdzieś. Otworzyłam wino i upiłam spory łyk. Opadłam bezsilnie na
podłogę przy łóżku i łkałam do poduszki.
- Isabell!
Otwórz te cholerne drzwi! – krzyknął Leo uderzając w nie z całej siły. – Ała!
Połamię sobie przez Ciebie ręce!
- Nic mnie to
nie obchodzi! – ponownie upiłam spory łyk wina i wtuliłam się w miękką
poduszkę, pozostawiając na niej ślady po mascarze.
- Izzie.
Proszę otwórz. Porozmawiaj ze mną. Nie wiem co się dzieję, a Ty płaczesz. To
przez Marc’a? – obniżył ton, ale nie dawał w dalszym stopniu za wygraną.
- Pamiętał
przy której piosence po raz pierwszy mnie pocałował! – krzyknęłam ponownie
zalewając się łzami.
- Co? – po
długiej ciszy, wybuchnął głośnym śmiechem. – I przez to płaczesz?
- Spadaj! –
podniosłam się z miejsca i podeszłam do drzwi. Wpuściłam go do środka i
zamknęłam drzwi na klucz. – Niczego nie rozumiesz…
- Więc mi
wytłumacz, proszę. – złapał mnie za oba policzki i próbował zetrzeć tusz, który
spłynął mi po twarzy.
- Leo… on
pamięta takie drobiazgi, które ja z trudem sobie przypominam. – Leo przejrzał
zawartość mojej torebki i zaczął poprawiać mi makijaż. – Ogarniasz to? Wcale
mnie nie olewał przez cały czas…
- On nadal Cię
kocha. Ty to wiesz, ja to wiem… tylko czy on to wie? – zmrużył oczy. – Gdzie
Marcelo?
- Pojechał na
wezwanie ze szpitala. – odpowiedziałam wycierając chusteczką nos. – Co mam
zrobić?
- Nie rób nic.
– złapał mnie za ramiona. – Ja zaraz wracam. – zniknął za drzwiami. Znalazłam
butelkę wina i upiłam łyk. Dalej chciało mi się płakać, ale już chyba bardziej
z bezsilności, niż smutku. Miałam kompletny mętlik w głowie.
Kiedy drzwi
się otworzyły, a w progu pojawił się zdezorientowany Marc, nie wiedziałam co
mam powiedzieć. Leo wepchnął go z łatwością do środka i zatrzasnął za nim
drzwi. Kiedy usłyszałam dźwięk przekręcającego się klucza w zamku, wiedziałam
co się kroi.
- Płakałaś? –
spojrzał na mnie uważnie. Wzruszyłam jedynie ramionami i znów pociągnęłam wino
z butelki. – Leo nas zamknął? – przytaknęłam od razu. Brunet usiadł obok mnie
na łóżku i złapał się za głowę. – Co jest grane?
- Miesza się w
nieswoje sprawy.
- Rozumiem, że
mamy czas na rozmowę? – przeszył mnie na wylot swoim wzrokiem. Chciałam
ponownie uciec, ale przeszkadzały mi zamknięte na klucz drzwi. Może to i
lepiej. Miałam dość niedopowiedzeń i fałszu. – Bella…
- Nie mów tak
do mnie. – kiedy się do mnie przybliżył, zrobiłam unik i momentalnie podniosłam
się z łóżka.
- A jak mam
inaczej do Ciebie mówić? Zawsze zwracałem się do Ciebie „Bella”… i tak już
zostanie.
- Możemy
przestać dyskutować o moim imieniu? – usiadłam na parapecie.
- Proszę…
porozmawiajmy o nas. – ponownie wbił we mnie swój wzrok.
- Ale „nas”
nie ma już dawno. Możemy porozmawiać o Tobie, o mnie, ale nie o „nas”. –
podszedł do mnie i kucnął przy moich nogach.
- Musisz się
tak nade mną znęcać? Ile to jeszcze ma trwać?
- To Ty
opowiadasz brednie, coś o piosence przy której mnie całowałeś… w ogóle jakim
prawem? Zajmij się swoją dziewczyną, a mi daj wreszcie święty spokój. – położył
swoje dłonie na moich kolanach i lekko podniósł się do góry.
- Bella, nawet
nie wiesz jak bardzo działasz mi na nerwy! – uniósł głos. – Nie mam żadnej
cholernej dziewczyny. Eva to tylko koleżanka. - próbowałam go od siebie
odepchnąć, ale on nawet nie drgnął. Nie spuszczał wzroku z moich oczu. Nie
miałam siły, by się przed nim bronić. Przesunął dłonią po moim udzie, drugą
ręką złapał mnie za brodę i przyciągnął do siebie. Miałam oprzeć się jego
czarowi, który mną owładnął? To było niewykonalne. Delikatnie złączył nasze
usta w pocałunku. Przysunął się do mnie jeszcze bardziej i oplótł moje nogi
wokół swoich bioder. Podniósł mnie do góry bez żadnego wysiłku i przeniósł na
łóżko. Leżał na mnie całym swoim ciężarem i nie odrywał ode mnie swoich ust ani
na milimetr. Dalsze odpychanie go nie miało sensu. Uległam każdemu jemu
dotykowi i pocałunkowi. Moje ciało pragnęło jego ciała, a usta jego ust.
- Kocham Cię,
Bella. – wyszeptał opadając na plecy tuż obok mnie. Spędziliśmy kilka godzin
zamknięci w pokoju nad weselem, które odbywało się na parterze. – Nic nie
odpowiesz na moje słowa? – podniósł się na łokciu. Zakryłam się prześcieradłem,
jemu nagość w zupełności nie przeszkadzała. Leżał tuż obok mnie w całej
okazałości i przyglądał mi się uważnie.
- A co mam Ci
powiedzieć? – próbowałam obejść jakoś temat. Ciągle miałam przed oczami
Marcelo. Wiedziałam dobrze, że go zdradziłam, mimo iż nawet oficjalnie nie
byliśmy parą. Spotykaliśmy się i wszystko zmierzało ku dobremu. Gdyby nie Marc.
- Powiedz co
do mnie czujesz. – podniósł się do pozycji siedzącej i złapał mnie za ramiona
nie pozwalając zrobić ani kroku.
- Sama nie
wiem co czuję, Marc.
- Powiedz, że
mnie kochasz. Wszystko się jakoś ułoży, tylko to powiedz.
- A co z
Marcelo? Chcesz wszystkich unieszczęśliwić?
- Chcę żebyś
Ty była szczęśliwa. Nikt inny mnie nie obchodzi. A już najmniej ten doktorek. –
założył dolną część swojej garderoby i kucnął tuż przy moich nogach. – Długo
zwlekałem by Ci to powiedzieć, ale widząc Cię z Marcelo już dłużej nie mogłem
siedzieć cicho. Wiesz doskonale, że jesteśmy sobie pisani.
- Myślałam tak
w liceum. Trochę minęło od tego czasu i już nie wierzę w takie rzeczy. –
założyłam na siebie sukienkę.
- Daj mi
szansę. – zarzucił na siebie białą koszulę. – Dla Ciebie chcę być lepszym
człowiekiem. – złapał mnie za ramiona. Każdy mój argument był zaskakująco
słaby, w porównaniu ze słowami Marc’a. Nie chciałam się znów rozczarować, a
wszystko na to wskazywało.
Poprawiłam mu
krawat, który pospiesznie zawiesił na szyi. Jego maślany wzrok przyprawił mnie
o dreszcz. Chciałam myśleć trzeźwo, ale wino, którym upajałam się cały wieczór
oraz obecność piłkarza, działały na mnie zupełnie odwrotnie, niż bym sobie tego
życzyła. Poprosiłam go o telefon, bym mogła zadzwonić do Leo, by otworzył nam
drzwi. Przyjaciel widząc mnie wychodzącą z pokoju, klasnął w dłonie i zaśmiał
się głośno. Marc maszerował za mną, próbując dorównać mi kroku. Nawet w
szpilkach byłam od niego szybsza. Uciekałam przed wyrzutami sumienia, które
stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Musiałam skonfrontować się z
Marcelo, choć wolałabym spłonąć żywcem niż go skrzywdzić.
***********************************
Ajjjjj. No i stało
się co miało się już dawno stać. Mogłam to jeszcze trochę zagmatwać, ale po co?
Ileż można czekać? :P