23.02.2014

Chapter 4


Obudziłam się z szerokim uśmiechem na twarzy. Wiedziałam dobrze, że znów będę musiała natknąć się na Marc’a, ale nie obchodziło mnie to. Chciałam zarobić swoją kasę i już nigdy więcej nie wracać na Camp Nou. Myślałam o przeprowadzce do innego miasta, ale nie chciałam przed nim uciekać. Bycie dorosłą wymaga podejmowania trudnych decyzji i konfrontacji z przeciwnościami losu. A fakt, że chciałam dogryźć Marc’owi tak, aby go mocno zabolało, poprawiał mi zdecydowanie humor.
Luka zrobił śniadanie dla wszystkich i w radosnym humorze jak to miał w zwyczaju zaczął przeglądać poranną gazetę.
-  A Tobie co? – wychylił się znad niej i spojrzał na mnie podejrzliwie. Wzruszyłam ramionami i posłałam mu szeroki uśmiech. – Czemu się uśmiechasz? Stało się coś?
- Daj jej spokój, Luka. – w mojej obronie stanęła Matilde. – Isabell wstała w dobrym humorze i to chyba nie jest powód, żeby na nią naskakiwać z samego rana.
- No, nie. – wrócił z powrotem do czytania, ale za każdym razem gdy przewracał stronę, jego wzrok padał na mnie. Podśmiechiwałam się po nosem i kontynuowałam jedzenie śniadania.
Po porannej kąpieli założyłam krótkie dżinsowe spodenki, czarną bluzkę na ramiączkach i sandały na koturnie. Idealnie podkreśliłam w nich swoje nogi, które Marc zawsze zachwalał. Chciałam się zemścić, ale nie miałam jeszcze obmyślonego planu. Dawkowanie goryczy było dokładnie tym czego potrzebowałam na początek. Musiałam sprawić, że oszaleje na nowo na moim punkcie. A wtedy wbić szpilkę prosto w jego serce.

Pomogłam bratu zapakować nasz sprzęt do auta i pojechaliśmy na kolejny dzień zdjęciowy na Camp Nou. Coraz bardziej podobała mi się wizja stałej pracy z chłopakami, a raczej z jednym. Najgorszym. Moja zemsta miałaby wtedy jakikolwiek sens.
Ponagliłam Lukę, by szybciej wyjmował statywy z bagażnika i pospiesznie wskoczyłam do windy. Mieliśmy dokończyć pracę z ósemką piłkarzy i trenerem, który miał mieć robione zdjęcie na samym końcu.
Ustawiliśmy sprzęt, nastroiłam aparat i czekaliśmy na trybunach na koniec otwartego treningu dla fanów. Camp Nou to faktycznie niesamowite miejsce. Fani najwierniejsi, obserwowali swoich idoli w skupieniu i robili setki zdjęć. Chłopcy naciągali się, co zapewne podobało się piękniejszej połowie trybun, by później rozegrać krótki mecz pomiędzy sobą.
- Niesamowici są, prawda? – westchnął Luka. Przytaknęłam ochoczo i razem zabraliśmy się do wyjścia. Po trzydziestu minutach do prowizorycznego studia fotograficznego wszedł pierwszy piłkarz. Był bardzo sympatyczny i sam podtrzymywał rozmowę, a to rzadko się zdarza. Każdy który zacznie gadać z moim bratem, szybko przekonuje się, że to monolog w wersji Luki.
- Mieszkacie tutaj na stałe? – spytał chłopak.
- Nie ruszaj się! – jęknęłam. Chłopak uśmiechnął się szeroko do obiektywu. – Teraz lepiej. – przyklasnęłam w dłonie. – Mieszkamy tutaj od urodzenia. Luka to mój starszy brat.
- Tak w ogóle to jestem Sergi. Sergi Roberto. – podniósł się z miejsca i pospiesznie podał mi rękę.
- I dziesięciominutowe ustawianie poszło się pieprz… - nie dokończyłam, bo zorientowałam się, że ktoś wszedł. – Isabell. – uścisnęłam mu dłoń i odwróciłam głowę w stronę drzwi.
- Idziesz? – usłyszałam zniecierpliwiony głos Marc’a w stronę mojego nowego znajomego.
- Jeszcze dwa zdjęcia i jesteś wolny. – powiedziałam do szatyna i posłałam go w powrotem na krzesło. Przygięłam się lekko do aparatu i wypięłam pupę dokładnie w stronę, w której stał Marc. Byłam pewna, że zmierzył mnie z góry na dół i taki właśnie miałam cel. Nie byłam jakąś desperatką, o nie! Chciałam wzbudzić w nim dawne wspomnienia, by cierpiał o wiele bardziej niż ja trzy lata temu.
Pożegnałam się z Sergim całusem w policzek i obserwowałam chłopaków jak wychodzą. Marc spiorunował przyjaciela wzrokiem, a mi posłał subtelny uśmieszek. Mina Luki natomiast wołała o pomstę do nieba.
- Co Ty kombinujesz? – spytał kiedy zostaliśmy sami. Posłałam mu niewinne spojrzenie i pokręciłam jedynie głową. W ciszy czekaliśmy na kolejnego piłkarza, który wszedł dopiero po dziesięciu minutach.
Popołudnie przeleciało mi w zawrotnym tempie. Nim zwinęliśmy cały sprzęt minęła piąta. Pan Alejandro poprosił nas do swojego biura i kazał chwilę na niego poczekać. W między czasie Luka włączył na laptopie efekt naszej dwudniowej harówki. Zdjęcia były naprawdę świetne. Wyszły naturalnie i to jest właśnie to co fani chcą widzieć. Nie jakieś tam przeróbki, poprawianie na siłę urody czy obcinanie tego czy tamtego. Szczere uśmiechy wprost do obiektywu. Sama uśmiechałam się przeglądając je razem z panem Alejandro i bratem.
- Są niesamowite. – przyznał od razu mężczyzna.
- To moja siostra. – Luka poklepał mnie po ramieniu z aprobatą. – Ja tylko ustawiałem światło i sprzęt.
- Nie bądź taki skromny, Luka. Bez Ciebie tak naprawdę nic by z tego nie wyszło. – uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Takiego teamu właśnie potrzebujemy w naszej ekipie. – powiedział po chwili starszy mężczyzna. – Razem tworzycie wspaniały duet i bylibyśmy zaszczyceni, gdybyście do nas dołączyli.
Spojrzałam raz to na Alejandro, raz na brata i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Jeszcze chyba nikt w życiu tak nas nie docenił. Praca z tymi ludźmi nie była męcząca, a dawała dużo satysfakcji, bo osobiście poznaliśmy barcelońskich bohaterów.
- Ja jestem w szoku. Nie wiem jak Ty, Luka. – spojrzałam na brata, który dalej nie umiał dobrać odpowiednich słów.
- Ja tak samo. – odpowiedział po chwili. – To naprawdę zaszczyt. – podniósł się po chwili i złapał wyciągniętą do niego dłoń mężczyzny. – Jesteśmy zdecydowani na współpracę.
- Bardzo się cieszę. Jutro podpiszemy odpowiednie dokumenty, a tymczasem możemy pokrótce obgadać wasze i nasze warunki. – panowie ponownie usiedli na swoich krzesłach. – Może zacznijmy od tego, że praca w klubie nie ma dokładnie określonych godzin, ale wszystko zawsze ustalane jak zawczasu, bez żadnych niespodzianek. Mecze wyjazdowe planowane są z dużym wyprzedzeniem, więc wszystko można poprzesuwać i dogadać. Najbardziej zależy nam na promocji klubu i naszych zawodników, którzy co jakiś czas mają robione sesje zdjęciowe. Niekiedy wszyscy, niekiedy pojedyncze egzemplarze. W każdym bądź razie jestem gotowy na wasze propozycje i sugestie.
- Czy będziemy mogli zmieniać wstępne założenia sesji? Jeżeli coś jest naprawdę tandetnego to ja nie mogę zagwarantować, że zrobię temu jakieś sensowne zdjęcie. – powiedziałam od razu.
- Macie dowolność w granicach zdrowego rozsądku. Wyjątkami są oczywiście sesje na początku sezonu, które sprawiają najwięcej zamieszania oraz prezentacja nowych strojów na dany sezon. Wtedy reguły są ściśle określone przez zarząd. – odpowiedział mężczyzna. – Macie ważne paszporty? To jest ważne. – przytaknęliśmy. – Doskonale, bo niedługo wyjeżdżamy w tournee po Azji. Tydzień charytatywnych meczy, konferencje prasowe, spotkania z fanami. Mnóstwo zamieszania i pracy. A jak z waszą firmą?
- Ustaliliśmy, że jeżeli praca będzie nam kolidować to zatrudnimy kogoś do pomocy w studio. – powiedział Luka. – Wszystko pogodzimy. Nie musi się Pan martwić.
- Jutro porozmawiamy o sprawach finansowych, a tymczasem muszę się z Wami pożegnać, bo mam radę zarządu i nie wypada mi się na nią spóźnić. – uśmiechnął się przyjaźnie i uścisnął nam dłonie.
Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań na korytarzu i ruszyliśmy na parking. Rozsadzała nas energia. Dosłownie podskakiwaliśmy w drodze do auta. Luka cieszył się jak małe dziecko i sądząc po jego minie już planował sesję w dalekiej Azji.
Ja natomiast byłam trochę bardziej sceptyczna, ale nie dawałam tego po sobie znać. Zastanawiało mnie jak pogodzimy pracę w klubie i studio. Przecież to awykonalne, zwłaszcza podczas tournee po Azji. Zatrudnienie nowej osoby nie jest tak prostym zadaniem jak myślał Luka, ale warto było spróbować. W sumie co nam szkodzi.

*************************************

Hej wszystkim! Znów coś nowego. Nawet lubię ten rozdział, ale ocenę jak zawsze pozostawiam Wam :-)

20.02.2014

Chapter 3


Cieszyłam się, że do czasu gdy brat pojawił się na parkingu, potrafiłam dojść do siebie i nawet przywitać go niemrawym uśmiechem. Marc całkowicie zaprzątnął mój umysł i robiłam dosłownie wszystko, żeby o nim nie myśleć. Na próżno.
Luka zawiózł mnie bezpośrednio do rodziców na obiad, gdzie musiałam grać przed nimi najszczęśliwszą córkę na świecie. Choć moje serce krwawiło i nic nie wskazywało na to by kiedykolwiek przestało.
- Chcecie dokładkę? – spytała mama wstając od stołu. Pokręciłam głową i nalałam sobie soku do szklanki. Matilde i Lilly dołączyły do nas po jakimś czasie. Śmiech małej rozbiegał się po całym domu, która uciekała przed swoim dziadkiem w popłochu bawiąc się z nim w ganianego.
- A jak praca z klubem? Da się z nimi normalnie dogadać, czy gwiazdorzą? – zwróciła się ponownie do mnie mama.
- Niektórzy są naprawdę sympatyczni. – odpowiedziałam po chwili namysłu. – Część z nich niestety myśli, że skoro piszą o nich w gazetach to są jakimiś bóstwami, ale w rzeczywistości nie umieją ustawić się normalnie do zdjęcia i wychodzą na nich karykaturalnie. Więcej grają gwiazdy, aniżeli nimi są.
- No, ale chciałbym zarabiać tyle co oni. – westchnął brat.
- A Ty ciągle o pieniądzach! – zaśmiał się tata, który ponownie wszedł do salonu. – Macie okazję poznać mistrzów. Mógłbym się pokroić za coś takiego!
- Masz zbyt wielkie wyobrażenie co do nich. Naprawdę to normalni ludzie, a piłka to ich praca. – powiedziałam. – Co prawda większości przydałby się psycholog… - zawiesiłam na chwilę głos. - …ale kilku z nich bardzo polubiłam. Na przykład Pique. Bardzo miły gość!
- Poznałaś go? – tata o mało nie zakrztusił się sokiem.
- Oczywiście, że tak. Messi’ego też, tylko nie padnij tu na zawał serca. – zaśmiałam się. Tata był chyba największy fanem klubu na całym świecie. Był na niezliczonych ilościach meczy i oglądał ich tysiące w telewizji. 
Matilde i Luka siedzieli objęci na kanapie w salonie, a ja z podkurczonymi nogami zatonęłam w fotelu naprzeciwko nich. Mama ciągle wypytywała o nasze nowe zlecenie, ale dałam dojść do głosu bratu, który chętniej paplał jak najęty. Słuchałam go w absolutnej ciszy, ale miałam przed oczami szare tęczówki Marc’a, które przeszywały mnie po południu. Nawet w najśmielszych snach nie pomyślałabym nawet, że go spotkam. Ba! Gdybym miała wybór to prawdopodobnie uciekłabym gdzie pieprz rośnie, żeby tylko go nie zobaczyć. Gdyby nie Luka i jego przelicznik pieniędzy, wszystko toczyłoby się swoim biegiem i nie zawracałabym sobie głowy licealną miłością.
Tata wymęczył mnie na odchodne, kiedy ma się spodziewać wnuków. W odpowiedzi wskazałam na Matilde, ale blondynka od razu zaprzeczyła jakoby spodziewała się potomka.

Przez to, że mieszkałam z Luką i jego rodziną, pragnęłam ciszy i spokoju. Lilly odziedziczyła po moim bracie wszystkie najgorsze cechy charakteru, czyli gadatliwość, roztrzepanie i zawracanie gitary, kiedy tylko miała ochotę.
Po usilnych błaganiach ze strony małej, wreszcie zdecydowałam się zabrać ją na lody do pobliskiej kawiarenki. Marudziła od godziny, więc wolałam szybko załatwić sprawę, niż męczyć się z nią cały wieczór. Matilde była mi strasznie wdzięczna, że zabieram małą na spacer, bo nienajlepiej się czuła, a Luka wyszedł na spotkanie z klientem.
- Ciociu…. – Lilly przeciągnęła ostatnią literę słowa jak najdłużej się dało i spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczyma. – Chciałabym mieć pieska.
- A ja jednorożca i milion dolarów, ale nie mam. – pociągnęłam ją za rączkę, by dorównała mi kroku. Nie byłam najlepszą ciocią na świecie, ale starałam się nią być. Kupiłam małej gałkę lodów czekoladowych, a sobie sorbet malinowy i ruszyłyśmy wolnym krokiem do domu.
- Hej, mała! – usłyszałam pisk dochodzący gdzieś z ulicy. Odwróciłam się momentalnie i ujrzałam samochód Marc’a, który dotrzymuje nam tempa. – Gdzie tak pędzisz? – z bocznego siedzenia wychylił się nieznany mi chłopak, który pomachał mi wesoło. Lilly odpowiedziała tym samym, ale złapałam jej rączkę i przyciągnęłam ją mocno do siebie.
- Hej, Marc. To kiedy wy byliście razem? – krzyknął chłopak. – To Twoje? – wskazał na Lilly, która na słowa chłopaka upuściła swoje lody. Aby nie płakała podałam jej swoje, które trzymałam w ręce i wytarłam jej rączkę, którą zdążyła sobie pobrudzić na czekoladowo.
- Zwariowałeś? Za duża jest. – odpowiedział spokojnie brunet. – Zresztą my zawsze się zabezpieczaliśmy. – zaśmiał się, na co jego kolega opowiedział tym samym. Nie chciałam, żeby Lilly słuchała jego głupich wywodów i pociągnęłam ją za sobą. – Dalej mieszkasz z rodzicami na ulicy Major?
- Nie Twoja sprawa. – syknęłam ciągnąc za sobą bratanicę. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu brata, ale oni dalej jechali za nami.
- A ja chciałem się z Tobą umówić tylko na kawę. I co Ci było szkoda? To tylko kawa. – marudził dalej.
- Nie chcę mieć z Tobą nic do czynienia. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli ze sobą współpracować. – odpowiedziałam.
- Co jej takiego zrobiłeś? – spytał koleś siedzący w aucie.
- Taki już ma charakterek. – zaśmiał się Marc. Pomachał Lilly i odjechał z piskiem opon. Za jakie grzechy musiałam go znowu spotkać? Zrobiłam coś komu? Uraziłam? No może czasami, ale to przecież nie powód bym musiała tolerować coś takiego.

Moja relacja z Marc’iem była bardzo intensywna. Znałam go od podstawówki, ale nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Ciągłe drwiny z jego strony i docinki z mojej, standardowo. W gimnazjum nasze drogi się rozeszły, chociaż nasze rodziny się znały i często widywały. Unikałam go, bo nie miałam ochoty na spory i wzajemne dogryzanie. Kiedy trafiliśmy do jednego liceum, Marc był już w FC Barcelonie i brylował na korytarzach szkoły niczym młody Bóg. Miał zdecydowanie zapędy na najbardziej popularnego chłopaka w szkole i tak faktycznie było. Każdy go lubił, miał zgraję oddanych fanek, które ściągały majtki na jego zawołanie oraz kumpli, którzy zdecydowanie podnieśli swoje notowania na szkolnym rynku „ciachowatości”. Więc jak to się stało, że na siebie wpadliśmy? To było coś nagłego i w żadnym wypadku niespodziewanego, ale wpadłam na niego potykając się o czyjś leżący na podłodze plecak. Wpadłam prosto w jego ramiona. Był przystojny i od razu się zauroczyłam. Miałam siedemnaście lat, zakochiwałam się praktycznie przez cały czas, ale z nim to było coś zupełnie innego. Dopiero z perspektywy czasu zdałam sobie sprawę, że nasz związek opierał się tylko wyłącznie na łóżku, leżeniu na moim dachu i obserwacji gwiazd. Banał i tandeta jakich mało, ale wtedy byłam zachwycona. W zasadzie nie pokazywaliśmy się razem, bo „nie chcieliśmy, by nasze szczęście zalało całą szkołę”. Akurat. Może on podchodził do tego z wielkim dystansem, ale ja zaangażowałam się na sto procent. Po prawie roku bawienia się w kotka i myszkę, postanowiłam zakończyć to raz na zawsze. Wybrałam najmniej odpowiedni moment na taką rozmowę, a mianowicie studniówkę. Wszyscy bawili się na całego, a my siedzieliśmy na schodach zewnętrznych i przechodziliśmy trudny monolog, bo tym razem tylko ja mówiłam. Powiedziałam wszystko co leżało mi na sercu i miałam nadzieję, że tej nocy zaczniemy wszystko na nowo. Kiedy usłyszałam jego śmiech z niedowierzania łzy pociekły po moich policzkach. Z początku zapierał się, że jestem dla niego najważniejsza i mam nie siać paniki. Później jednak i tak wyznał, że będzie na stałe grać w drużynie, więc nie ma sensu brnąć dalej w związek bez przyszłości. Kiedy jakieś dziewczyny wyszły na zewnątrz i stanęły obok niego, rzucił na odchodne, że i tak chodziło mu głównie o seks.
Nie, nie miałam złamanego serca. Moje serce rozsypało się na miliony malutkich kawałeczków, nie do odbudowania.
Widząc go po trzech latach wszystkie najgorsze wspomnienia powróciły. Powrócił też ból, z którego nie mogłam się otrząsnąć przez prawie rok. Przez niego nie mogłam się na nowo zakochać w chłopakach, którzy byli warci miłości… nie chciałam znowu poczuć rozgoryczenia i straty. Nie chciałam być traktowana jak przedmiot, który znudził się i został rzucony w kąt.
Nikomu nie przyznałam się co tak naprawdę zaszło pomiędzy mną, a Marc’iem. Najwyraźniej on nie czuł się niczemu winny i opowiadał swoim kumplom o naszych perypetiach. Po trzech latach miałam już gruby pancerz, który nie pozwalał mnie tak dotkliwie ranić.
Ze złamanym sercem, czy bez… chciałam się jakoś na nim zemścić.
A zemsta w takich przypadkach bywa zabójczo trująca.

*****************************************

Hej. Za wszystkie błędy przepraszam, ale nie miałam chwili by je sprawdzić. Wreszcie mam odpoczynek po sesji, więc spodziewajcie się nowości już niebawem :-)

17.02.2014

Chapter 2


Obudziłam się ze straszliwą i rozdzierającą mi głowę migreną. Nie wiem czy to ze względu, że spałam zaledwie cztery godziny, czy przez to, że denerwowałam się próbną sesją na stadionie. Żołądek miałam ściśnięty na samą myśl o spotkaniu z tyloma facetami, którymi chyba żadna kobieta by nie pogardziła. Zjadłam kanapki, które przygotował mi Luka i wypiłam sok pomarańczowy. Brat w ogóle się nie denerwował, albo umiejętnie przede mną grał luzaka.
Cóż, w każdym bądź razie, ja panikowałam jak mało kiedy. Miałam dziwne przeczucie, ale za Chiny ludowe nie mogłam sobie uzmysłowić co jest ze mną nie tak. Założyłam dżinsowe bermudy i czarną obcisłą koszulkę z krótkim rękawkiem. Włosy związałam w niedbałą kitkę i na nos nasunęłam przeciwsłoneczne okulary. Podczas schodzenia po schodach próbowałam zawiązać sznurowadła w granatowych trampkach, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego jakże inteligentnego posunięcia, bo nie chciałam stracić swoich zębów. Na parterze dokończyłam sznurowanie i złapałam swoją obszerną torbę z aparatem fotograficznym. Luka zadbał o cały sprzęt, który spoczywał bezpiecznie w jego samochodzie na tylnim siedzeniu, ja w między czasie wyszczotkowałam jeszcze zęby i byłam gotowa. Choć serce nakazywało mi abym wróciła do pokoju.
Lilly posłała mi całusa z okna swojego pokoju, którego złapałam w locie i odesłałam jej z powrotem. Wsiadłam do auta brata i czekałam, aż odjedziemy. Im dłużej byłam w domu, tym mniej chciałam tam jechać. Chciałam załatwić tę całą sesję raz, a porządnie i nie jeździć na stadion niewiadomo ile razy. A przynajmniej chciałabym.
Luka podczas wjazdu na prywatny parking pod stadionem pokazał ochronie plastikową plakietkę, którą dostał od wczorajszego gościa, która uprawniała nas do wjazdu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę gdzie jesteśmy. Wjechaliśmy na teren Camp Nou.
Nie wierzyłam własnym oczom. Spojrzałam z niedowierzaniem na brata, który zaśmiał się jedynie w odpowiedzi.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! – krzyknęłam i trzasnęłam najmocniej jak potrafiłam drzwiami od samochodu. Jakiś facet wysiadając ze swojej sportowej bryki zaśmiał się głośno i pokiwał palcem, by nie doszło do rękoczynów. – Spoko, to mój brat. – mulat zaśmiał się ponownie i złapał za torbę treningową, którą wyciągnął z bagażnika.
- Ale o co Ci w ogóle chodzi? Nie cieszysz się, że będziesz współpracować z najlepszymi? – spiorunowałam go wzrokiem. Przecież doskonale wiedział kto gra w tej drużynie od ładnych paru lat. Kogo unikałam jak ognia i nie chciałam za wszelką cenę spotkać. Nie teraz, nie tutaj. Nigdy.
- Nie dramatyzuj, Izzie. Ok.? Jesteście dorosłymi ludźmi i będziecie zachowywać się jak profesjonaliści, tak? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Jak on mógł przyjąć ofertę od wroga numer 1? – Łap sprzęt i idziemy na górę.
W dalszym stopniu nie dowierzałam. Kręciłam jedynie głową i przeklinałam pod nosem, ale to nic nie dało. Próbowałam go nawet jakoś nastraszyć, ale za każdym razem wybuchał głośnym śmiechem.
- Przyjmij to jako zadanie. Dostaniemy za kilka zdjęć okrągłą sumkę, a może i nawet zahaczymy się tutaj na stałe. Wiesz ile możemy tutaj zarobić?
- Gówno mnie to obchodzi. – syknęłam mu prosto w twarz. Próbowałam dostać się z powrotem do auta, ale skubany zamknął go pilotem i ni bata. Klamka nawet nie drgnęła.
Zrezygnowana do granic możliwości złapałam swoją torbę i przerzuciłam ją przez ramię. Powtarzałam sobie w myślach, że to tylko praca, a ja jakby nie było byłam do cholery jasnej profesjonalistką. Przecież nie jest powiedziane, że go spotkam. Może nie ma go w mieście? Albo kraju? Tak, tak. To zdecydowanie uciszyło moje skołatane serce.
Szłam za swoim bratem i w dalszym ciągu przeklinałam go od najgorszych. Śmiał się na każde moje słowo, ale nie zawrócił. Zapukał do jakiś drzwi i zniknął na chwilę. Minutę później wyszedł z pomieszczenia z wysokim mężczyzną, który posłał mu szeroki uśmiech.
- Alejandro Lopez. – podał mi rękę, którą uścisnęłam. – Zaprowadzę Was na dół. Rozłożycie sprzęt, pooglądacie trening, który niedługo powinien się skończyć... – spojrzał na zegarek. – W zasadzie już powinien się skończyć.
- Gdzie będziemy robić zdjęcia? – spytałam wchodząc w słowo bratu, który chciał o coś zapytać.
- Mamy specjalne pomieszczenie, które spełni standardy. Pan Jorge zadbał by światło było tam jak najlepsze, ale sami będziecie musieli ocenić. – kiwnęłam głową na jego słowa. – Dziś zrobicie zdjęcia portretowe, które umieścimy na stronie internetowej na nowy sezon. Chłopców trochę jest, ale są zdolni więc szybko skończycie. – nie odwzajemniłam jego śmiechu, natomiast Luka śmiał się w najlepsze.
Byłam wściekła i było to widać na pierwszy rzut oka. Pan Alejandro oczywiście nie zapytał co jest tego powodem, ale szepnął mi na ucho, że taka piękna dziewczyna nie powinna się smucić. Ależ ja się nie smuciłam. Byłam wkurzona jak mało kiedy!
Pomieszczenie było spore i w zasadzie znajdowały się tam jakieś krzesła, czarne płótno, które zwisało spod sufitu (zapewne robiło za tło zdjęć) oraz lampy studyjne, które nie powalały nowoczesnością, ale miały coś w sobie. Mogłam pracować na tym sprzęcie, choć przywykłam do bardziej designerskich gadżetów.
Luka rozłożył dodatkowe lampy i zaczęliśmy wszystko profesjonalnie ustawiać. Rozłożyłam dwa statywy i nasze aparaty fotograficzne.
Do pomieszczenia wpadł jakiś piłkarz, który z zaciekawieniem przyglądnął się naszym sprzętom. Miałam wrażenie, że przez moment i mojemu tyłkowi, ale udałam, że nie widzę.
- No, no, no. – zagwizdał. – Mam być pierwszy. Gdzie mam się ustawić? – spytał mnie i równocześnie zmierzył wzrokiem.
- Brałeś przed chwilą prysznic? – przytaknął. – W takim razie idź wysusz do końca włosy, bo gwarantuję Ci, że wyjdziesz paskudnie na zdjęciu. Jakbyś miał tłuste włosy.
- Wszystko mi jedno. – wzruszył ramionami. – Jestem Sergio Busquets. – chciał mi podać rękę, ale go zbyłam.
- Nie obchodzi mnie jak się nazywasz dopóki nie wysuszysz włosów. – powiedziałam stanowczo. Piłkarz zagwizdał i pokiwał głową z niedowierzaniem.
- Charakterek. – rzucił na odchodne i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie w nim samą z bratem.
- Co to przed chwilą było? – spytał spokojnie Luka.
- No, co? – wzruszyłam ramionami i zaczęłam ustawiać ostrość w jednym z aparatów.
- Bądź milsza. Zależy mi na tej pracy. – westchnęłam głośno na jego słowa i niechętnie przytaknęłam. Może i faktycznie zareagowałam zbyt opryskliwie, ale przemawiał za mnie tylko i wyłącznie profesjonalizm.

MUZYKA

Po godzinie zmagań z coraz to innym piłkarzem miałam serdecznie dość, a końca nie było widać. Faktycznie chłopcy byli już przyzwyczajeni do robienia zdjęć i bardzo sprawie nam to wszystko szło, dopóki nie usłyszałam Jego głosu. I nie rozbiłam szklanki, którą trzymałam w ręku.
- Isabell? – usłyszałam za sobą głos Marc’a. Ten głos poznałabym chyba wszędzie. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dałam tego po sobie poznać. Odwróciłam się i jak gdyby od niechcenia rzuciłam krótkie „cześć”. – Co Ty tu robisz? O hej, Luka. – przywitał się z moim bratem uściskiem dłoni, ale nawet na sekundę nie spuścił ze mnie wzroku. – Dawno Cię nie widziałem. Zmieniłaś się, Bella… - tylko On mnie tak nazywał.
Potok słów, który z siebie wylał trwał chyba wieczność. Miałam wrażenie, że ciągle mówi, a ja jedynie kiwałam głową z dezaprobatą.
- Tak Marc, faktycznie. Nie widzieliśmy się jakieś dwa lata…? – spojrzałam na brata, który obserwował nas z przejęciem. Bał się, że przyłożę mu statywem, ale zachowałam klasę. Mordowałam go jedynie w myślach.
- Myślę, że trzy lata. Ale kto by to liczył. – zaśmiał się i usiadł na krześle pośrodku mini planu zdjęciowego. – Więc co tu robicie?
- Mamy zlecenie. – odpowiedział za mnie Luka. – Jeżeli wszystko pójdzie dobrze to będziemy współpracować na stałe.
- A no tak, Jorge odchodzi na emeryturę. – powrócił wzrokiem na mnie, nie przerywając swojego głupkowatego uśmiechu. – W takim razie będziemy się często widywać.
- Mam nadzieję jednak, że rzadko. – syknęłam obserwując go przez obiektyw.
W ogóle się nie zmienił. Może odrobinę zmężniał, ale w dalszym stopniu był nieziemsko przystojny i czarujący. Nienawidziłam się za to, że działał na mnie jak magnes, ale nic nie mogłam poradzić na szybsze bicie mojego serca.
Luka ustawił Marc’a do zdjęcia i zajął się oświetlaniem. To, że przez cały czas patrzył mi prosto w oczy, wytrącało mnie z równowagi. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą, ale czas wlekł się nieubłaganie.
Marc uśmiechał się szeroko do obiektywu. Jego zdjęcia wyszły bardzo naturalnie, bo miałam wrażenie, że śmieje się nie do aparatu, ale do mnie. Głupie myśli wciąż kołatały się po mojej głowy, ale wzięłam się w garść i odeszłam od aparatu.
- Koniec? – spytał, chyba rozczarowany. – Myślałem, że będziemy mieć więcej czasu by pogadać.
- Źle myślałeś. – odwróciłam się plecami i spojrzałam na laptopa, na którym wyświetlały się nowo zrobione zdjęcia. Kiedy poczułam jego dłoń na moim ramieniu, aż podskoczyłam.
- Może pójdziemy później na kawę? – odwróciłam się jak oparzona i spojrzałam na niego z przerażeniem.
- Nie pijam kawy. – odpowiedziałam próbując uniknąć jego wzroku jak tylko się dało.
- W takim razie na coś innego? Pogadamy, to nic wielkiego. – uśmiechnął się szeroko.
- Przykro mi, ale zdaje się, że moja siostra ma inne plany. – przy moim boku stanął niezawodny Luka. Objął mnie ramieniem i spojrzał na piłkarza, który podniósł ręce w geście poddania się. Kiedy wyszedł mogłam swobodnie oddychać. Rzuciłam do brata „dziękuję” i zabrałam się za pakowanie sprzętu. Mieliśmy pojawić się nazajutrz i dokończyć sesję, ponieważ kilkoro piłkarzy nie mogło do nas dotrzeć na czas. Na samą myśl, że mogłabym znów spotkać Marc’a, ogarnęła mnie panika. Wzięłam kilka głębszych oddechów i z aparatem przewieszonym przez ramię udałam się korytarzem do wyjścia.
Przechodząc obok jednego z pomieszczeń doszły mnie głośne głosy i śmiechy. Przystanęłam na sekundę, ale to chyba nie był najlepszy manewr z mojej strony.
- Zobaczycie. Niedługo znowu ją zaliczę. – usłyszałam głos Marc’a i łzy momentalnie stanęły mi w oczach. Śmiech piłkarzy rozniósł się pod całym korytarzu, a ja całkowicie znieruchomiałam. Chciałam odejść, ale mięśnie całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa. Dziękowałam Bogu, że nikt nie wyszedł z szatni i nie zastał mnie w takim stanie. Powoli dotarłam do parkingu i zaczekałam na brata, który jak na złość miał jeszcze jakieś formalne sprawy do załatwienia.
Podniosłam wzrok i ujrzałam piątkę piłkarzy zmierzających w kierunku swoich sportowych samochodów. Marc rzucił mi uśmiech i wsiadł do swojego błyszczącego cacka. Miałam wrażenie, że zwymiotuję. Nienawidziłam się za to, że kiedyś darzyłam go tak wielkim uczuciem.

****************************************** 

Chyba nikt się nie spodziewał, że Marc będzie takim ziółkiem :-) No, ale jestem od tego by Was nieustannie zaskakiwać. A mam kilka asów w rękawie! Zachęcam do dołączenia do "obserwatorów" i podsyłania mi linków do Waszych blogów. Chętnie poczytam :3 Pozdrawiam :*

14.02.2014

Chapter 1


Dym tytoniowy całkowicie wypełnił pracownię fotograficzną. Byłam w transie, pochłonięta odbitkami nowożeńców, którzy urządzili sobie sesję plenarną na plaży. Nie byłam nigdy fanką takich sesji, ale w branży liczyło się zadowolenie klientów, a oni po zobaczeniu próbek byli zachwyceni. Fotki w wodzie, na plaży, trzymając się za ręce, na rękach… wszystkie możliwe ujęcia, a było z czego wybierać. Obliczyłam, że zrobiłam przeszło tysiąc zdjęć na samej plaży, a państwo młodzi zażyczyli sobie jeszcze plener w górach i mieście.
- Jezusie, przewietrz tutaj, bo zaraz się udusisz! – do ciemnicy wpadł brat, który machał wokół siebie jakąś szmatką, próbując rozwiać dym. Wyglądał komicznie, ale faktycznie miał rację. Powoli zaczynało brakować tlenu. Otworzyłam drzwi na oścież i zderzyłam się z jaskrawym światłem słońca. Pracując przez godzinę w czerwonym świetle, całkowicie przyzwyczaiłam oczy do tego typu ostrości. Przetarłam powieki dłońmi i wróciłam do brata, który przeglądał suszące się na sznurkach odbitki.
- Bardzo podobają mi się te zdjęcia. – wskazał palcem na parę trzymającą się za ręce.
- Nuda. – parsknęłam na jego słowa i wykonałam ruch, który miał imitować odruch wymiotny.
- Dalej jesteś buntowniczo nastawiona na wszystkich facetów na świecie? – zapytał zmierzając mnie wzrokiem.
- Absolutnie nie. – podeszłam do niego i objęłam go ramieniem. – Mam przecież Ciebie. – wyszczerzyłam zęby, za co dostałam pstryk w nos. – No co?
- Chciałem Cię umówić na randkę z moim kolegą, no ale w takim wypadku biedny nie ma na co liczyć.
- Jakim kolegą? – poniosłam jedną brew do góry.
- Czyli jednak masz serce? – zaśmiał się głośno.
- Oczywiście, że mam, ale nie muszę okazywać go każdej napotkanej osobie, prawda?
Klienci woleli załatwiać wszelkiego typu sprawy z moim bratem, który był wprost stworzony do roli handlowca. Potrafił sprzedać wszystko. Miał tę niesamowitą charyzmę, która zrzeszała sobie ludzi i był najnormalniej w świecie lubiany. Ja natomiast byłam typem odludka. Potrafiłam otwarcie skomentować to co mi się nie podobało i trzasnąć drzwiami, gdy klient chciał zrobić sobie zdjęcie w złotym kostiumie od Prady. Miałam swoje granice, których nie przekraczałam.
Luka spojrzał na mnie rozbawiony. Od lat spotykał się z jedną dziewczyną, która urodziła mu przepiękną córeczkę, Lilly. Nic nie stało na przeszkodzie by wziął z nią ślub, ale jednak był moim bratem i miał ten pierwiastek buntu w sobie. Nie chciał by wszyscy na niego naciskali w tej sprawie i podjął decyzję, że oświadczy się w odpowiednim czasie. Czyt.: w grudniu po południu, albo coś w ten deseń.
- Rodzice zapraszają nas na obiad. – powiedział Luka siadając za ladą w pomieszczeniu obok.
- To wrócili do siebie? – wychyliłam się zza drzwi ze spojrzeniem pełnym obawy.
- Na to wygląda. – do środka weszła pulchna kobieta, którą kojarzyłam z widzenia. – Dzień dobry, pani Dolores! – krzyknął brat i o mało nie podskoczył na krześle. – Dziś coś wywołujemy czy szalejemy i robimy zdjęcie?
- Potrzebuję zrobić zdjęcie paszportowe. Wybieram się na wakacje. – puściła mu zalotnie oczko. O, tak. Luka wiedział jak przypodobać się starszym paniom, by te z kolei zamawiały u nas zdjęcia i zostawiały u nas pieniądze, a nie u konkurencji.
Zamknęłam się w pracowni i w ciszy zajęłam się swoimi obowiązkami. Miałam ich całkiem sporo i nie mogłam narzekać na nadmiar wolnego czasu. Latałam z uwieszonym na szyi aparatem po najróżniejszych zakątkach, by zrobić upragnione zdjęcie dla moich klientów lub dla mnie. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, bo było tak wiele miejsc w których jeszcze nie byłam i nie zrobiłam zdjęć. Ktoś kiedyś powiedział, że patrzę na świat przez pryzmat aparatu fotograficznego. Zdecydowanie miał rację.
Powiesiłam wszystkie odbitki na długim sznurze rozciągniętym ponad pracownią i udałam się na zaplecze, by zaparzyć sobie kawy. Jednym uchem nadsłuchiwałam kto wszedł do lokalu, a drugim rozmawiałam przez telefon z mamą. Kiedy usłyszałam męski głos rozmawiający z Luką trochę się zaintrygowałam. Podeszłam bliżej drzwi i uważnie słuchałam słów wypowiadanych przez mojego brata.
- To dla nas niesamowita szansa. Nie wiem jak mam się Panu odwdzięczyć. – powiedział, o mało nie piszcząc.
- Po prostu zróbcie jak najlepsze zdjęcia, a później może klub zechce kontynuować w Wami współpracę. Wciąż szukamy najlepszych fotografów w zastępstwie dla odchodzącego na emeryturę Jorge, ale jakoś nie mamy szczęścia. – usłyszałam tajemniczy głos mężczyzny. Byłam zdziwiona, bo to zazwyczaj my chodzimy po najróżniejszych instytucjach i reklamujemy swoje zdjęcia. Jeszcze nikt nie przyszedł do nas osobiście i nie zaproponował nam współpracy. To wielki zaszczyt i chyba ugruntowanie naszej pozycji na rynku.
Kiedy tylko mężczyzna wyszedł, wybiegłam do salonu i o mało nie wpadłam na swojego brata który zmierzał na zaplecze.
- Kto to był? – spytałam natychmiastowo.
- Podsłuchiwałaś? – zaśmiał się głośno i poczochrał mnie dłonią po włosach. – To był Manuel, chce żebyśmy zrobili kilka próbnych fotek i może zaproponuje nam stałe zlecenie.
- Ale dla kogo? – uporczywie próbowałam wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji.
- Dla klubu sportowego. Mamy zrobić chłopakom po kilka zdjęć na stronę internetową i jeżeli będą zadowoleni to będziemy robić im sesje zdjęciowe, kampanie promocyjne i jeździć z nimi za granicę. – usiadł z powrotem za ladą.
- Nie zauważyłeś przypadkiem, że mamy tutaj całkiem dużo roboty? Chcesz opuścić stałych klientów? Wiesz, że niektórzy z nich nam tego nie wybaczą.
- Wiem, wiem. Jest nas dwójka, więc jedna osoba będzie na pogotowiu tutaj, a druga na zawołanie dla klubu. Jeżeli nas zatrudnią to może zatrudnimy kogoś do pomocy. Kto wie? Póki co nie rozmyślajmy nad tym, ok.?
Kiwnęłam głową i oparłam się obiema dłońmi o ladę. Jaki klub sportowy chciałby zacząć z nami współpracę? Oczywiście jesteśmy dobrzy w tym co robimy, ale nie specjalizujemy się w sesjach tego typu. Jednak warto zawsze spróbować, by później nie żałować.

Kolejnego dnia miałam urwanie głowy. Coraz bardziej nie podobał mi się fakt, że mogłabym jeszcze oprócz tego pracować na stadionie. Klienci, którzy nas odwiedzali byli zawsze bardzo wymagający i wielokrotnie musiałam poprawiać, wytuszować lub nawet usuwać zdjęcie, bo ktoś miał za duży nos lub krostkę w nieodpowiednim miejscu.
To było naprawdę demotywujące, ale musieliśmy za coś żyć i starałam się być jak najbardziej miła, czyli po prostu nie byłam sobą. Kiedy pokazałabym im swoje prawdziwe oblicze, raczej nie wróciliby do naszego studio.
- Cześć, Isabell. – usłyszałam w progu głos Matilde, która trzymała za rękę Lilly. – Jest Luka?
- O, hej hej. Wchodźcie. – gestem ręki zaprosiłam dziewczyny do środka. – Luka jest w plenerze, ale powinien wrócić lada moment. – uśmiechnęłam się do Lilly, która objęła mnie mocno w pasie.
- Słyszałam o waszym wyróżnieniu. – powiedziała Matilde i usiadła na krześle przy ladzie. – To naprawdę wielka sprawa.
- Zgadza się. Jesteśmy trochę onieśmieleni, ale spróbujemy. Co nam szkodzi?
- No, jasne. – blondynka zaśmiała się pod nosem. Wyjęła z torebki dzwoniącą komórkę i oddaliła się kilka kroków by odebrać.
- Chcesz coś do picia? – spytałam małą, która ochoczo pokiwała głową. Zaprowadziłam ją na zaplecze i nalałam do szklanki soku pomarańczowego. Miałam z nią świetny kontakt, choć prawdę powiedziawszy nie lubiłam za bardzo dzieci. Lilly była jednak nad wyraz mądra jak na swój wiek i strasznie ciekawska. Możliwe miałam do niej słabość, bo była moją bratanicą. Nie wiem. Jednak kochałam to dziecko do szaleństwa.
- Dzwonił Luka. Spóźni się. – Matilde westchnęła głośno i usiadła z powrotem na krześle. – A co u Ciebie? Jakieś ploteczki?
- W sumie to nie… praktycznie mieszkam w tym studio i nic się szczególnego nie dzieje. No może oprócz tego dzisiejszego kolesia, który zaproponował nam współpracę.
- Myślisz, że to może wypalić?
- Wiesz… nie mam pojęcia czego oni oczekują. Ja nie jestem specjalistką w sportowych sesjach i w dodatku z dużą ilością facetów….
- I to w dodatku przystojnych!
- Tego nie wiem. – podniosłam brew do góry. – Luka Ci mówił co to za drużyna?
- Mi? Nie, skąd. – odpowiedziała momentalnie. Coś mi tu śmierdziało, ale nie chciałam ją wypytywać w towarzystwie Lilly, która biegała po studio z szerokim uśmiechem na twarzy.
Przegadałyśmy dobre pół godziny zanim wszedł Luka. Brat przywiał się z dziewczyną całusem w czoło i złapał córkę na ręce. Piski małej roznosiły się po całym pomieszczeniu. Tworzyli wspaniałą rodzinę, a na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo się kochali. Poniekąd im tego zazdrościłam, ale nie umiałam się do tego przyznać. Nie chciałam szukać nikogo na siłę. Wszystko w odpowiednim czasie.

******************************************

Rozdział  z okazji dzisiejszego dnia św. Walentego. Nie obchodzę, ale może ktoś z Was tak, więc dla tych najlepsze życzenia - dużo miłości ;-)

12.02.2014

Prolog


Życie usłane różami zdarza się jedynie w filmach. I to ściślej mówiąc: tanich. Takich, które nie zmuszają widza do głębszego myślenia. Takich, które mają za zadanie zrobienie papki z mózgu i chwilowe odstresowanie.
Moje życie zdecydowanie nie należało do filmowych. Było normalne, aż za bardzo. Chodziłam do normalnych szkół, mieszkałam na przedmieściach w normalnym jednorodzinnym domku, miałam całkowicie typowych rodziców, a sama nie należałam do zbytnio rozrywkowych.
Moi przyjaciele i rodzina wypełniali całkowicie pustkę, którą wypełniało mi liceum. Kiedy je wreszcie skończyłam, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Absolutnie nie narzekałam na nudę, ale czegoś brakowało mi w życiu. Miałam dwadzieścia dwa lata i nie wiedziałam kim być. Pracowałam jako fotograf w studiu fotograficznym „La Tortura” z moim bratem, ale nie było to coś co satysfakcjonowałoby mnie choć w połowie. Pragnęłam czegoś więcej. 
Miłość? Już od dawna w nią nie wierzyłam. Ostatni związek zakończył się aferą na całą okolicę i pół stolicy. Nie miałam zamiaru wchodzić drugi raz do tej samej rzeki, mimo że jego szare oczy wciąż śniły mi się po nocach. Nie widziałam go od impezy po zakończeniu liceum, podczas której zakończyliśmy swój prawie roczny związek. Nie mogłam być z kimś, dla którego byłam „tą drugą”. Nie, nie zdradzał mnie, albo przynajmniej mocno się ukrywał. Miłość do piłki nożnej całkowicie pochłonęła chłopaka, który wyznawał mi miłość pod balkonem. To nic złego mieć pasję i cel do którego się dąży. Ale chorobliwe zapatrzenie w jedną rzecz nie jest niczym dobrym. A w żadnym wypadku nie sprawdza się w związku.
Chciałam o nim wreszcie zapomnieć.
Ale nic nie wskazywało na to, by było to możliwe.

**************************************************

Hej. Coś nowego ode mnie w ten zimowy i mroźny wieczór. Mam nadzieję, że się Wam spodoba ;-)

***********************************************************

***********************************************************