Dym tytoniowy
całkowicie wypełnił pracownię fotograficzną. Byłam w transie, pochłonięta
odbitkami nowożeńców, którzy urządzili sobie sesję plenarną na plaży. Nie byłam
nigdy fanką takich sesji, ale w branży liczyło się zadowolenie klientów, a oni
po zobaczeniu próbek byli zachwyceni. Fotki w wodzie, na plaży, trzymając się
za ręce, na rękach… wszystkie możliwe ujęcia, a było z czego wybierać.
Obliczyłam, że zrobiłam przeszło tysiąc zdjęć na samej plaży, a państwo młodzi
zażyczyli sobie jeszcze plener w górach i mieście.
- Jezusie,
przewietrz tutaj, bo zaraz się udusisz! – do ciemnicy wpadł brat, który machał
wokół siebie jakąś szmatką, próbując rozwiać dym. Wyglądał komicznie, ale
faktycznie miał rację. Powoli zaczynało brakować tlenu. Otworzyłam drzwi na oścież
i zderzyłam się z jaskrawym światłem słońca. Pracując przez godzinę w czerwonym
świetle, całkowicie przyzwyczaiłam oczy do tego typu ostrości. Przetarłam
powieki dłońmi i wróciłam do brata, który przeglądał suszące się na sznurkach
odbitki.
- Bardzo podobają
mi się te zdjęcia. – wskazał palcem na parę trzymającą się za ręce.
- Nuda. –
parsknęłam na jego słowa i wykonałam ruch, który miał imitować odruch wymiotny.
- Dalej jesteś
buntowniczo nastawiona na wszystkich facetów na świecie? – zapytał zmierzając
mnie wzrokiem.
- Absolutnie
nie. – podeszłam do niego i objęłam go ramieniem. – Mam przecież Ciebie. –
wyszczerzyłam zęby, za co dostałam pstryk w nos. – No co?
- Chciałem Cię
umówić na randkę z moim kolegą, no ale w takim wypadku biedny nie ma na co liczyć.
- Jakim kolegą?
– poniosłam jedną brew do góry.
- Czyli jednak
masz serce? – zaśmiał się głośno.
- Oczywiście,
że mam, ale nie muszę okazywać go każdej napotkanej osobie, prawda?
Klienci woleli
załatwiać wszelkiego typu sprawy z moim bratem, który był wprost stworzony do roli
handlowca. Potrafił sprzedać wszystko. Miał tę niesamowitą charyzmę, która
zrzeszała sobie ludzi i był najnormalniej w świecie lubiany. Ja natomiast byłam
typem odludka. Potrafiłam otwarcie skomentować to co mi się nie podobało i
trzasnąć drzwiami, gdy klient chciał zrobić sobie zdjęcie w złotym kostiumie od
Prady. Miałam swoje granice, których nie przekraczałam.
Luka spojrzał
na mnie rozbawiony. Od lat spotykał się z jedną dziewczyną, która urodziła mu
przepiękną córeczkę, Lilly. Nic nie stało na przeszkodzie by wziął z nią ślub,
ale jednak był moim bratem i miał ten pierwiastek buntu w sobie. Nie chciał by
wszyscy na niego naciskali w tej sprawie i podjął decyzję, że oświadczy się w
odpowiednim czasie. Czyt.: w grudniu po południu, albo coś w ten deseń.
- Rodzice
zapraszają nas na obiad. – powiedział Luka siadając za ladą w pomieszczeniu
obok.
- To wrócili
do siebie? – wychyliłam się zza drzwi ze spojrzeniem pełnym obawy.
- Na to
wygląda. – do środka weszła pulchna kobieta, którą kojarzyłam z widzenia. –
Dzień dobry, pani Dolores! – krzyknął brat i o mało nie podskoczył na krześle.
– Dziś coś wywołujemy czy szalejemy i robimy zdjęcie?
- Potrzebuję
zrobić zdjęcie paszportowe. Wybieram się na wakacje. – puściła mu zalotnie
oczko. O, tak. Luka wiedział jak przypodobać się starszym paniom, by te z kolei
zamawiały u nas zdjęcia i zostawiały u nas pieniądze, a nie u konkurencji.
Zamknęłam się
w pracowni i w ciszy zajęłam się swoimi obowiązkami. Miałam ich całkiem sporo i
nie mogłam narzekać na nadmiar wolnego czasu. Latałam z uwieszonym na szyi
aparatem po najróżniejszych zakątkach, by zrobić upragnione zdjęcie dla moich
klientów lub dla mnie. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, bo było tak wiele miejsc
w których jeszcze nie byłam i nie zrobiłam zdjęć. Ktoś kiedyś powiedział, że
patrzę na świat przez pryzmat aparatu fotograficznego. Zdecydowanie miał rację.
Powiesiłam
wszystkie odbitki na długim sznurze rozciągniętym ponad pracownią i udałam się
na zaplecze, by zaparzyć sobie kawy. Jednym uchem nadsłuchiwałam kto wszedł do
lokalu, a drugim rozmawiałam przez telefon z mamą. Kiedy usłyszałam męski głos
rozmawiający z Luką trochę się zaintrygowałam. Podeszłam bliżej drzwi i uważnie
słuchałam słów wypowiadanych przez mojego brata.
- To dla nas
niesamowita szansa. Nie wiem jak mam się Panu odwdzięczyć. – powiedział, o mało
nie piszcząc.
- Po prostu
zróbcie jak najlepsze zdjęcia, a później może klub zechce kontynuować w Wami
współpracę. Wciąż szukamy najlepszych fotografów w zastępstwie dla odchodzącego
na emeryturę Jorge, ale jakoś nie mamy szczęścia. – usłyszałam tajemniczy głos
mężczyzny. Byłam zdziwiona, bo to zazwyczaj my chodzimy po najróżniejszych
instytucjach i reklamujemy swoje zdjęcia. Jeszcze nikt nie przyszedł do nas
osobiście i nie zaproponował nam współpracy. To wielki zaszczyt i chyba
ugruntowanie naszej pozycji na rynku.
Kiedy tylko
mężczyzna wyszedł, wybiegłam do salonu i o mało nie wpadłam na swojego brata
który zmierzał na zaplecze.
- Kto to był?
– spytałam natychmiastowo.
- Podsłuchiwałaś?
– zaśmiał się głośno i poczochrał mnie dłonią po włosach. – To był Manuel, chce
żebyśmy zrobili kilka próbnych fotek i może zaproponuje nam stałe zlecenie.
- Ale dla
kogo? – uporczywie próbowałam wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji.
- Dla klubu
sportowego. Mamy zrobić chłopakom po kilka zdjęć na stronę internetową i jeżeli
będą zadowoleni to będziemy robić im sesje zdjęciowe, kampanie promocyjne i
jeździć z nimi za granicę. – usiadł z powrotem za ladą.
- Nie
zauważyłeś przypadkiem, że mamy tutaj całkiem dużo roboty? Chcesz opuścić
stałych klientów? Wiesz, że niektórzy z nich nam tego nie wybaczą.
- Wiem, wiem.
Jest nas dwójka, więc jedna osoba będzie na pogotowiu tutaj, a druga na
zawołanie dla klubu. Jeżeli nas zatrudnią to może zatrudnimy kogoś do pomocy.
Kto wie? Póki co nie rozmyślajmy nad tym, ok.?
Kiwnęłam głową
i oparłam się obiema dłońmi o ladę. Jaki klub sportowy chciałby zacząć z nami
współpracę? Oczywiście jesteśmy dobrzy w tym co robimy, ale nie specjalizujemy
się w sesjach tego typu. Jednak warto zawsze spróbować, by później nie żałować.
Kolejnego dnia
miałam urwanie głowy. Coraz bardziej nie podobał mi się fakt, że mogłabym
jeszcze oprócz tego pracować na stadionie. Klienci, którzy nas odwiedzali byli
zawsze bardzo wymagający i wielokrotnie musiałam poprawiać, wytuszować lub
nawet usuwać zdjęcie, bo ktoś miał za duży nos lub krostkę w nieodpowiednim
miejscu.
To było
naprawdę demotywujące, ale musieliśmy za coś żyć i starałam się być jak
najbardziej miła, czyli po prostu nie byłam sobą. Kiedy pokazałabym im swoje
prawdziwe oblicze, raczej nie wróciliby do naszego studio.
- Cześć,
Isabell. – usłyszałam w progu głos Matilde, która trzymała za rękę Lilly. –
Jest Luka?
- O, hej hej.
Wchodźcie. – gestem ręki zaprosiłam dziewczyny do środka. – Luka jest w
plenerze, ale powinien wrócić lada moment. – uśmiechnęłam się do Lilly, która
objęła mnie mocno w pasie.
- Słyszałam o
waszym wyróżnieniu. – powiedziała Matilde i usiadła na krześle przy ladzie. –
To naprawdę wielka sprawa.
- Zgadza się.
Jesteśmy trochę onieśmieleni, ale spróbujemy. Co nam szkodzi?
- No, jasne. –
blondynka zaśmiała się pod nosem. Wyjęła z torebki dzwoniącą komórkę i oddaliła
się kilka kroków by odebrać.
- Chcesz coś
do picia? – spytałam małą, która ochoczo pokiwała głową. Zaprowadziłam ją na
zaplecze i nalałam do szklanki soku pomarańczowego. Miałam z nią świetny
kontakt, choć prawdę powiedziawszy nie lubiłam za bardzo dzieci. Lilly była
jednak nad wyraz mądra jak na swój wiek i strasznie ciekawska. Możliwe miałam do
niej słabość, bo była moją bratanicą. Nie wiem. Jednak kochałam to dziecko do
szaleństwa.
- Dzwonił
Luka. Spóźni się. – Matilde westchnęła głośno i usiadła z powrotem na krześle.
– A co u Ciebie? Jakieś ploteczki?
- W sumie to
nie… praktycznie mieszkam w tym studio i nic się szczególnego nie dzieje. No
może oprócz tego dzisiejszego kolesia, który zaproponował nam współpracę.
- Myślisz, że
to może wypalić?
- Wiesz… nie
mam pojęcia czego oni oczekują. Ja nie jestem specjalistką w sportowych sesjach
i w dodatku z dużą ilością facetów….
- I to w
dodatku przystojnych!
- Tego nie
wiem. – podniosłam brew do góry. – Luka Ci mówił co to za drużyna?
- Mi? Nie,
skąd. – odpowiedziała momentalnie. Coś mi tu śmierdziało, ale nie chciałam ją
wypytywać w towarzystwie Lilly, która biegała po studio z szerokim uśmiechem na
twarzy.
Przegadałyśmy
dobre pół godziny zanim wszedł Luka. Brat przywiał się z dziewczyną całusem w
czoło i złapał córkę na ręce. Piski małej roznosiły się po całym pomieszczeniu.
Tworzyli wspaniałą rodzinę, a na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo się
kochali. Poniekąd im tego zazdrościłam, ale nie umiałam się do tego przyznać.
Nie chciałam szukać nikogo na siłę. Wszystko w odpowiednim czasie.
Rozdział z okazji dzisiejszego dnia św. Walentego. Nie obchodzę, ale może ktoś z Was tak, więc dla tych najlepsze życzenia - dużo miłości ;-)
pierwsze co powiem to: ah. ciekawie zapoznałaś nas z bohaterami. trochę zazdroszczę im tej pasji i tego, że potrafili zrealizować własne marzenia a do tego jeszcze na tym zarabiają. do tego ta sportowa sesja *-* będzie sie działo coś czuję! ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Cieszę się, że jak na razie wszystko się układa, no i ta sportowa sesja. Czekam na drugi ;*
OdpowiedzUsuńPS zapraszam na pierwszy rozdział na http://final-farewell.blogspot.com/
Jest bosko <3 Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie, takie dziewczęce i urocze <3 super. Ta sportowa sesja...jestem pod wrażeniem. Dobrze, że wszystko się układa :3 Kiedy będzie następny? Pozdrawiam, dużo weny życzę i zapraszam do siebie na 16 :3
OdpowiedzUsuńWidać , że Isabell i Luka dobrze się dogadują , a to nieczęsto się zdarza między rodzeństwem :D
OdpowiedzUsuńCoś czuję , że wiem , od jakiego klubu dostali to zlecenie , ale na potwierdzenie muszę jeszcze poczekać ^^
Czekam na następny < 3
Buziaki , kochana ; *