29.05.2014

Chapter 19


Powrót do rzeczywistości był dosyć bolesny. Miałam wrażenie, że na La Palma zostawiłam cząstkę siebie, tę która potrafiła się bawić i szaleć. W Barcelonie znów dopadła mnie rutyna pracy w La Tortura i wizja kolejnych sesji z piłkarzami. Okienko transferowe pękało w szwach, wiele osób opuszczało nasze barwy, inni dopiero je zakładali. Największą sensacją było sprowadzenie Neymara. Wcale nie cieszyłam się z tego powodu, ponieważ osobiście bardziej przeżyłam odejście Thiago do Bayernu Monachium. Bardzo się do niego przyzwyczaiłam i choć od dawna mówił o transferze, jakoś nie brałam tego zbyt poważnie.
Przed pierwszym meczem pod wodzami Martino byłam bardzo zdenerwowana. Towarzyszyłam Matilde w kolejnej wizycie u ginekologa, co naprzemiennie wywoływało u mnie płacz i radość. Widząc na ekranie maluszka, który miał przyjść na świat przed końcem roku, byłam najszczęśliwszą ciocią na świecie.
Spotykałam się z Marc’iem od czasu do czasu. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ponieważ spędzaliśmy wspólnie czas jak starszy dobrzy znajomi. Z korzyściami. Nikt o tym nie wiedział i nie miał nawet prawa znać prawdy. Zastrzegłam Marc’a o tym, że jeśli ktokolwiek dowie się o naszych spotkaniach, to pożegna się ze swoją najcenniejszą częścią ciała. Przystał na to bez zbędnych słów. Miałam wrażenie, że dalej umawia się z Aną, ale nie miałam odwagi by go o to zapytać. Nie chciałam wtrącać się w nieswoje sprawy, a to że chciał ją zdradzać, to już jego biznes. Ja nie miałam sobie nic do zarzucenia.
- Jak czuje się Matilde? – spytał Leo, po tym jak weszłam do studia z opakowaniem pączków z czekoladą.
- Mówi, że dobrze. Już nie stresuje się tak bardzo, bo to drugie dziecko. – usiadłam przy ladzie i otworzyłam pudełko. – Częstuj się.
- Jestem na diecie. – odrzekł chłopak, próbując nie zwracać uwagi na słodkości, które gdyby tylko mogły to wykrzykiwałyby jego imię.
- Zwracasz uwagę na kalorie? Od kiedy? – spytałam z pełną buzią.
- A Ty widzę, że już na to nie zważasz… Niech zgadnę: spalasz kalorie z Marc’iem. – poruszał znacząco brwiami.
- Ciii! – pisnęłam i rozejrzałam się po studio. – Jest Luka? – brunet pokiwał głową. – Wiesz, że nikt nie może o tym wiedzieć.
- Nie wiem po co te całe podchody, tajemnice. Wszyscy wiedzą, że jesteście dla siebie stworzeni i nikt tego nie zmieni.
- Nawet Ana?
- A co ona ma do tego? To stara bajka. – machnął ręką.
- Wydaje mi się, że nie. W zasadzie to nie jestem niczego pewna, ale pamiętasz jak mówiłam Ci, że rozmawiałam z Sergi’m? – brunet przytaknął. – No, więc myślę, że Marc gra na dwa fronty. Ze mną wiesz… łączy go tylko miłe spędzenie wolnego czasu, a ona… to chyba coś poważniejszego.
- Gdyby faktycznie to było coś poważnego, to przecież nie sypiałby z Tobą. Nie bądź niemądra, Izz. I nie kracz. Gadasz  o niej i pewnie wykraczesz.
- Mam dziwne przeczucie. Nic w tym złego.
- Ale skoro wam ze sobą dobrze, to nie wiem po co tworzyć teorie spiskowe. Jeżeli faktycznie masz rację, to jego związek nie wypali na kłamstwie.
- Może i masz rację…
- Pewnie, że mam. Nie cierpię rozmawiać z Tobą na temat Marc’a. Najchętniej złapałbym go za ramiona i potrząsnął parę razy, by wreszcie zmądrzał i przejrzał na oczy. Przecież on Cię kocha. Czemu nie możecie przestać bawić się w kotka i myszkę? To naprawdę zaczyna przypominać telenowelę.
- Tak Ci się tylko wydaje. Jestem osobą niezależną… a nawet umawiającą się na randki! – Leo wybałuszył oczy i podniósł się z miejsca. – Pamiętasz Marcelo? Dzwonił do mnie kilka razy. Wreszcie dałam się namówić na kawę.
- Mówisz prawdę? – klasnął w dłonie. – Jestem całkowicie zachwycony. Z tego co mówiłaś to jest naprawdę nieziemski, a w dodatku inteligentny.
Chwila plotkowania została przerwana przez klienta, który wszedł do studia. Też cieszyłam się na spotkanie z Marcelo i wprost nie mogłam się tego doczekać.
Marc wyjechał na weekend do rodziny. Sama postanowiłam odwiedzić rodziców, którzy ciągle gadali o wnukach. Chcieli dowiedzieć się, kiedy doczekają się ich z mojej strony, ale skutecznie ucięłam temat mówiąc, że w najbliższej przyszłości nie planuję potomstwa. Ani nawet zamążpójścia. Byli rozczarowani, ale pochłonięci całkowici myślą o swoim nowym wnuku, który miał przyjść na świat za dwa miesiące.
Po powrocie do swojego mieszkania, zastałam pod drzwiami wielki bukiet róż. Nie było karteczki, więc nie wiedziałam o co chodzi. Na początku obstawiałam, że to sprawka Marc’a, ale on nie był w stanie na tak romantyczny gest. Raczej nie miałam cichego wielbiciela, więc ta opcja również odpadała. Zadzwoniłam do Leo, potem Luki, żaden z nich nie był w to zamieszany. Pozostało mi jedynie czekać na rozwój sytuacji.
W niedzielny wieczór do Barcelony wrócił Marc. Już chyba zapomniał drogi do swojego mieszkania, ponieważ od razu przyjechał do mnie. Zamówiliśmy chińszczyznę, którą zajadaliśmy się przed telewizorem w salonie.
- Jak weekend? Co u rodziców? – spytałam próbując nabrać pałeczkami kulkę ryżu.
- Pozdrawiają Cię. – zarówno ryż, jak i pałeczki wylądowały na podłodze. Mało brakowało a i szczęka, która mi opadła, również by tam się znalazła.
- Jak to? – wybełkotałam po chwili całkowitego zaskoczenia.
- Normalnie. Powiedziałem im, że jadę do Ciebie wieczorem. Kazali Cię pozdrowić, więc przekazuję. – dla niego było to coś najnormalniejszego na świecie. Pamiętałam rodziców Marc’a jako bardzo miłych ludzi. Po naszym rozstaniu nie spotkałam ich ani razu. – Powiedziałem coś nie tak?
- Dziś doszłam do wniosku, że żyjesz w kłamstwie. Przynajmniej na tym opiera się Twój związek. – chciałam wybadać go o sytuację z Aną i nie miałam innego pomysłu, by to zrobić. Postanowiłam mówić wprost.
- Jaki związek? – wybałuszył oczy. – My… - wskazał na nas. – Nie jesteśmy w związku.
- Co Ci też przyszło do głowy, by tak twierdzić? Przecież nie o to mi chodzi! – uderzyłam go w ramię. – Chodzi mi o Twój związek z Aną. Chyba nie powinieneś jej zdradzać ze swoją byłą… dziewczyną.
- Przecież ja jej nie zdradzam. – spojrzał na mnie spod byka. – Wciąż jesteś zazdrosna o nią? Zerwałem z nią jakieś trzy miesiące temu. Nic mnie z nią nie łączy, więc nikogo nie zdradzam. Gadałaś z kimś na ten temat? – przyjrzał mi się uważnie. – Sergi?
- W zasadzie to gadałam z nim na ten temat bardzo dawno temu. Myślałam, że wciąż jest aktualny.
- Nie, nie jest. Przypominam Ci, że jeżeli jestem w związku, to nie jestem tą osobą która zdradza. Nigdy mi się to nie zdarzyło i nie zdarzy.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. – tym razem to ja oberwałam w bok. – Ała!
- Aż tak się o mnie martwisz? – przybliżył się do mnie i odłożył swoją miseczkę na stolik. – Między nami jest dobry, najlepszy układ, więc nie psujmy tego.
- Jestem tego samego zdania. – odwzajemniłam jego szeroki uśmiech.

**5 miesięcy później**
Miałam poukładane życie w każdym możliwym aspekcie. Nie było mowy o żadnych nieoczekiwanych i nieprzemyślanych decyzjach. Wreszcie miałam wszystko pod kontrolą. Zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
Zaczęłam umawiać się z Marcelo od czasu do czasu. Bardzo go lubiłam i przebywanie w jego towarzystwie było dla mnie odskocznią od codziennego harmidru w pracy. Jeździłam do Madrytu, on do Barcelony i kursowaliśmy tak przez ostatnie tygodnie. Było mi tak wygodnie, ponieważ mogłam dalej być całkowicie wolna i niekontrolowana. Nie byliśmy oficjalną parą, ale w pewnym sensie tak się czułam. Jeżeli chodzi o Marc’a to spotykaliśmy się od czasu do czasu, ale po tym jak zaczęłam umawiać się z Marcelo, zminimalizowałam wizyty do minimum. Piłkarz od razu wyczuł co jest grane, ale nie przejął się tym zbyt dogłębnie. Stwierdził, że to nawet lepiej, bo zaczęliśmy się zbyt do siebie przywiązywać. Zabolały mnie jego słowa. Może i miał rację w tym, że zbyt często spotykaliśmy się na niezobowiązującym seksie, ale nie musiał mówić tego wprost. Miałam nadzieję, że powie, że były to naprawdę magiczne chwile, tak jak było to w moim przypadku, i że będzie je pamiętać na długo. Zdecydowanie się przeliczyłam.
Marcelo był zupełnym przeciwieństwem Marc’a. Potrafił wyrazić swoje uczucia w więcej, niż jednym chaotycznym zdaniu. Był przyjazny dla świata, kochał ludzi i chyba właśnie dlatego chciał zostać lekarzem. W zasadzie to już nim był. Miał staż w jednym z najlepszych szpitali w centrum Madrytu i zapowiadał się na wspaniałego doktora z czystym powołaniem do zawodu. Przebywanie w jego towarzystwie sprawiało mi niesamowitą radość i  wyciszenie. Nie musiał nic robić. Wystarczyło, że był i posyłał mi swój czarujący uśmiech, który przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Czy byłam zakochana? Nie potrafiłam otworzyć się przed kimś obcym, a oswajanie zajmowało mi naprawdę sporo czasu. Chciałam się w nim zakochać, ale wiedziałam, że przyjdzie mi na to długo czekać.
- To jak? Ta czy ta? – Matilde z zniecierpliwioną miną po raz setny wskazała na dwie sukienki, które kurczowo trzymała w swoich dłoniach. Wybierałyśmy sukienki dla druhen na jej własny ślub. Mój brat zdecydował się na oświadczyny, podczas mojego pobytu na La Palma, dlatego byłam strasznie zaskoczona, kiedy dowiedziałam się po powrocie o ich planach. Chcieli wziąć ślub niedługo po urodzeniu się ich potomka. Kiedy po powrocie ze szpitala wzięłam na ręce małego Matteo, byłam najszczęśliwszą ciocią na świecie. Jego głośny płacz wypełniał cały dom, Lily spisywała się naprawdę dzielnie jako starsza siostra, a moi rodzice? Płakali jak to mieli zawsze w zwyczaju. Chciałam odciążyć młodych rodziców od swoich obowiązków, ponieważ mieli sporo pracy przy noworodku. Zabierałam Lily na długie spacery, lody, a nawet do wesołego miasteczka. Chciałam mieć pewność, że będzie czuć się kochana i aby nie pomyślała, że maluszek wypełnia cały świat jej rodziców.
- Nie jestem pewna, ani tej, ani tej… - zwróciłam się do ekspedientki. – Ma może Pani coś bardziej klasycznego?
- Trudno będzie mi znaleźć coś klasycznego w kolorze, który wybrała panna młoda. – kobieta zmarszczyła brwi i zniknęła pomiędzy wieszakami. Matilde wybrała lawendę jako kolor przewodni, więc nie rozumiałam czemu miałby być to jakiś problem. Widziałam mnóstwo sukienek w takim kolorze. Co prawda nie wszystkie nadawały się do założenia na wesele, ale nie powinna robić problemów. Przecież to jej praca, a my płacimy za jej czas.
Ekspedientka wróciła z kilkoma sukienkami przewieszonymi przez ramię. Powiesiła je na specjalnym manekinie i udała się w dalszym poszukiwaniu kreacji dla druhen.
- Myślę, że ta jest piękna. – wskazałam na fioletową sukienkę nad kolano, z rozkloszowanym dołem i pięknym kwiatowym ornamentem na dekolcie.
- Też mi się podoba. – klasnęła w ręce panna młoda. Nie chciałyśmy dalej szukać, ponieważ było już przesądzone. Obie równie mocno zakochałyśmy się w sukience i koniec kropka. Pozostało jedynie sprowadzić druhny i zrobić odpowiednie przymiarki.
Jako świadek miałam pełne ręce roboty. Zajmowałam się dosłownie wszystkim i chciałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Począwszy na sukni panny młodej, a na krawacie pana młodego kończąc. Oczywiście w pomocy przyszedł mi Leo oraz mama, którzy wyręczali mnie w wielu sprawach. Matilde również chciała mieć coś do powiedzenie, bo był to w zasadzie jej ślub, ale ja przejmowałam się jakbym co najmniej to ja wychodziła za mąż. Panna młoda zdecydowała, że świadkiem będzie jej brat, którego poznałam na przyjęciu zaręczynowym. Bardzo miły i sympatyczny chłopak, widziałam dobrze, że Matilde chciała mnie z nim zeswatać, ale postanowiłam pójść na ślub z Marcelo. Zgodził się z wielką radością na moje zaproszenie. Byłam trochę zdezorientowana, ponieważ dobrze wiedziałam, że Marc widniał na liście zaproszonych gości. Wiedziałam dobrze, że nie zamierza przyjść sam, więc i ja nie powinnam mieć wyrzutów sumienia. A jednak coś ukłuło mnie w sercu.
Kolorystyka ślubu miała być utrzymana w lawendzie, jedynie świadkowie mogli zaszaleć z kolorem i założyć coś zupełnie innego. Oczywiście nie chciałam się zbyt wyróżniać. Założyłam sukienkę, która składała się z dwóch części: grafitowa góra, z wycięciami na plecach oraz jaśniejszy zwiewny dół, który falował przy każdym moim kroku. Do tego wysokie jak diabli szpilki i rozpuszczone włosy, które ułożyła mi fryzjerka. Czułam się znakomicie, a kiedy zobaczyłam Marcelo, moje nogi ugięły się pode mną. Miał idealnie dopasowany czarny garnitur, białą koszulę na spinki oraz muchę, która dodawała mu uroku. Uśmiechnęłam się na jego widok i przywitałam mocnym uściskiem.
- Zjawiskowa jak zawsze. – skomentował krótko. Złapałam go pod rękę i weszłam do kościoła, gdzie schodzili się powoli wszyscy goście. Druhny wiedziały co mają robić, więc nie przyszło mi nic innego jak zająć miejsce świadka, obok brata Matilde. Przywitał mnie całusem w policzek, na co odpowiedziałam uśmiechem. Wśród gości dostrzegłam Marc’a. Miał na sobie dopasowany granatowy garnitur. Wyglądał obłędnie, ale to chyba coś normalnego w jego przypadku. Mógłby brać worek na śmieci, a i tak wszystkie oczy skierowane byłyby na właśnie niego. Koło niego dostrzegłam kilku graczy FC Barcelony, którzy przyszli z osobami towarzyszącymi. Obok Marc’a stała nieznajoma mi rudowłosa dziewczyna. Byłam ciekawa kim jest, ale nie zamierzałam zaprzątać sobie nimi głowy. Odwróciłam się w stronę wejścia głównego i dostrzegłam maszerującego Lukę. Zajął miejsce obok mnie i nerwowo ściskał mi rękę. Próbowałam go uspokoić, ale każda moja próba kończyła się niepowodzeniem. Mama trzymała na rękach Matteo, pomiędzy nią a tatą, siedziała Lily, która miała za zadanie podać rodzicom obrączki ślubne. Złapałam spojrzenie Marcelo, który uwodził mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, że mało brakuje do tego, żebym rzuciła się na niego i zerwała z niego ubranie. Powstrzymywał mnie fakt, że znajdowaliśmy się w kościele, no i wokół nas znajdowało się mnóstwo ludzi. Po chwili mój wzrok trafił na Marc’a. Obserwował mnie bacznie, ale udawał, że wcale tego nie robi. Wymieniłam z nim delikatny uśmiech i spojrzałam na wejście, w którym stała najpiękniejsza panna młoda jaką kiedykolwiek widziałam. Trzymała pod rękę swojego tatę i powoli ruszyła w kierunku ołtarza.

********************************** 

Hej! Trochę dawno mnie tu nie było, ale tak to jest gdy wiele spraw zaprząta moją głowę i nie wiem w co włożyć ręce. Mam nadzieję, że choć trochę podoba się Wam rozdział. Liczę oczywiście na opinie w komentarzach.
Ponadto proszę o wzięcie udziału w mini ankiecie z prawej strony bloga. To dla mnie niezmiernie ważne.
Pozdrawiam i do kolejnego :-)

20.05.2014

Chapter 18


Spojrzałam na Sergi’ego z wyraźnym rozbawieniem. Kiedy on jednak nie odpowiedział tym samym, moja mina troszkę zrzedła. Wytłumaczyłam, że miałam po prostu sprawę i by dał spokój z jakimikolwiek podejrzeniami. Nie usatysfakcjonowała go ta odpowiedź.
- Wiesz, że Ana jest najlepszą przyjaciółką mojej dziewczyny? – zmrużył oczy, na co o mało się nie zakrztusiłam.
- A skąd mam niby to wiedzieć?
- Tak tylko mówię. Nie chciałbym być narażonym na złość w podwojonej dawce w związku z tym, że jestem jego kumplem. – skrzyżował ręce na torsie. – Wiesz o co mi chodzi?
- Domyślam się, Sergi. Ale ja naprawdę nie jestem w to zamieszana. Nie mam nic wspólnego z Marc’iem, prócz wspólnej przeszłości. – wyminęłam go, ale odwróciłam się na pięcie by dodać. – I niech Ana się nie martwi. Niczego od Marc’a nie chcę.
Sergi kiwnął głową na moje słowa i wrócił do swojego pokoju. A natomiast weszłam do siebie i oparłam się plecami o drzwi. Potrafiłam kłamać jak najęta i sama się nie poznawałam. W zasadzie nie skłamałam z tym, że nic nie łączyło mnie z Marc’iem. Jeden numerek i miałabym to rozpamiętywać? Jednak podświadomość żądała ode mnie czegoś zupełnie innego.
Przeglądnęłam pocztę na laptopie i wykonałam parę służbowych telefonów. Klienci wydzwaniali od rana, więc musiałam zająć się przez chwilę pracą. Skierowałam ich automatycznie do Leo i Luki. Brat miał mętlik i nawał pracy, ale nie narzekał. Opowiedział o wizycie Matilde u ginekologa i o ustaleniu terminu porodu potomka. Nie chcieli dowiedzieć się płci dziecka, tak jak w przypadku Lily miała być to niespodzianka. Byłam również strasznie dumna z Leo, który zrobił swoją pierwszą sesję plenerową. Przez ponad dwadzieścia minut gorączkowo opowiadał mi o dziwnych klientach, którzy mieli przeróżne wymagania co do zdjęć.
Po południu pogoda znów się popsuła. Siedzieliśmy w piątkę na tarasie i obserwowaliśmy szalejący ocean. Nie mieliśmy ochoty zamienić ze sobą nawet zdania, więc naprzemienna cisza i szum wiatru było tym co wypełniało nasze uszy.
Alexis parę razy próbował wymyślić jakieś zajęcie, ale wszystkie jego pomysły były przez nas wygwizdane. Opatuliłam się ciepłym kocem i rozłożyłam się jeszcze wygodniej w wiklinowym fotelu. Wymieniałam kilka dwuznacznych spojrzeń z Marc’iem, ale widząc Sergi’ego, który wyłapuje mój wzrok, dałam za wygraną. Nie chciałam być wciągnięta w porachunki między Aną, a piłkarzem. Wolałam dać za wygraną, choć w ogóle nie zamierzałam o nic walczyć.
- Może powinniśmy wrócić do Barcelony? Jest sens siedzieć całymi dniami w hotelu? – jęknął Thiago szczelnie okrywając się kocem.
- Przyjechaliśmy tutaj wczoraj. Zostańmy do jutra i zadecydujmy, ok.? – zaproponował Alexis. Kiwnęłam głową i wbiłam z powrotem wzrok w ocean. Czułam, że zaczyna brakować mi pracy. Podskórnie odczuwałam, że zaczynam być pracoholikiem. Nawet podczas wakacji rozmyślałam nad nowymi zleceniami. W zasadzie nie miałam się na czym skupić. Nowa miłość? Powoli zaczynałam wątpić, by ona istniała.
Kolację zjadłam w pokoju. Miałam szczerze dość ciągłych podchodów ze strony Marc’a. Raz był czarujący, innym razem całkowicie mnie olewał. Nie wiedziałam czego ode mnie oczekuje, ale nie zamierzałam za nim biegać. Co to, to nie.
Postanowiłam wieczorem wyjść do klubu. Chłopcy nie chcieli z początku, ale chwila marudzenia i dali się namówić. Założyłam małą czarną z pokaźnym dekoltem, usta pomalowałam czerwoną szminką, a włosy delikatnie pofalowałam. Szpilki zaakcentowały seksapil, który chciałam jak najmocniej podkreślić. Nie ukrywałam nawet tego, że chciałam dobrze się bawić i poznać kogoś nowego.
Alexis, Thiago i Sergi zareagowali bardzo żywiołowo na mój widok. Marc rzucił na mnie wzrok i zjechał nim po całym moim ciele. Wydawało mi się, że przez jego twarz przeszedł cień uśmiechu.
Rozdzieliliśmy się do dwóch taksówek i pojechaliśmy do najmodniejszego klubu na wyspie. Przed budynkiem znajdowało się sporo ludzi, którzy czekali w kolejce do wejścia. My weszliśmy poza kolejką, przez co poczułam się jak VIP. Zajęliśmy lożę, którą przez telefon zmówił wcześniej Thiago i zamówiliśmy drinki.
Alexis poderwał jakąś blondynkę przy barze, nasza czwórka próbowała bawić się w loży, ale byliśmy nieco spięci. Kiedy Thiago i Sergi podeszli do baru, a przy stoliku zostałam sama z Marc’iem, poczułam jak łapie mnie za kolano i pewnie przesuwa rękę wyżej.
- Ej! – odepchnęłam go od siebie i spiorunowałam spojrzeniem. – Nie jestem zainteresowana.
- Daj spokój, Bella. Jest między nami taka sama chemia jak sprzed kilku laty. – dokończył swojego drinka i gestem ręki poprosił kelnerkę o kolejnego.
- Do czego dążysz, Marc? Jesteś z Aną, więc skup całą swoją uwagę na niej. – próbowałam dokończyć swojego drinka, ale brunet wyrwał mi szklankę i postawił ją na stoliku. Złapał mnie za oba nadgarstki i zmusił bym spojrzała mu w oczy. – O co Ci chodzi? Powiedz szczerze.
- Wiesz, że nie jestem osobą, która potrafi pisać poematy na temat swoich uczuć. Nikomu nie potrafię powiedzieć co tak naprawę czuję, prócz Ciebie. Znasz mnie od podszewki.
- Wydaje mi się, że się mylisz. Zmieniłeś się, ja również. Jestem zupełnie inną osobą, niż trzy lata temu. – wyzwoliłam się z jego żelaznego uścisku. – To nie jest najlepszy moment na takie rozmowy.
- Masz rację. Wrócimy do tego. – kiedy reszta wróciła do naszej loży, oddaliliśmy się od siebie jak tylko się dało. Nie próbowałam nawet kierować swojego wzroku na jego oczy, ponieważ prawdopodobnie nie potrafiłabym go cofnąć i wyszłoby na jaw, że coś jest nie tak między nami.
Do tańca porwał mnie nieznajomy chłopak, który kilka razy zakręcił mnie wokół osi i złapał w ramiona. Był naprawdę przystojny i doskonale czuł się na parkiecie. Na pierwszy rzut oka mogłam dostrzec, że również jest na wakacjach i spędza czas ze swoimi kumplami.
- Jestem Marcelo. – uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- A ja Isabella. – odpowiedziałam równie szerokim uśmiechem. – Wakacje?
- Zgadza się. Jesteśmy od tygodnia na wyspie, ale pogoda nie dopisuje i zastanawiamy się nad powrotem do Hiszpanii. – powiedział próbując przekrzyczeć muzykę, która zagłuszała nawet myśli.
- Ja mam tak samo. Nie tak wyobrażałam sobie wakacje na La Palma.
- Jesteś tutaj sama? – rozejrzał się po sali, ale kiedy zauważył wzrok Marc’a, który bacznie się nam przygląda, zaśmiał się głośno. – Przepraszam, nie wiedziałem, że masz chłopaka.
- Nie mam. – uśmiechnęłam się zalotnie. Wreszcie poznałam kogoś nowego, w ogóle nie związanego z ludźmi, którymi otaczałam się przez ostatnie tygodnie. Bardzo mi się to podobało. – Z którego regionu Hiszpanii pochodzisz?
- Mieszkam w Madrycie, gdzie jestem na ostatnim roku studiów, ale pochodzę z Sewilli. Ty wyglądasz na rodowitego Katalończyka. – zaśmiał się.
- Zgadza się, mieszkam w Barcelonie. – obrócił mnie tak, że oparta byłam swoim ciałem o jego klatkę.
- Studiujesz?
- Jestem fotografem i to wypełnia cały mój czas. Chciałabym zacząć jeszcze jakieś studia, więc kto wie… może kiedyś. – odwróciłam się do niego przodem i przerzuciłam ręce na jego ramiona.
- Dorabiałem jako model, więc można powiedzieć, że jestem kolegą po fachu. – nie wiedziałam dlaczego, ale przyciągałam do siebie modeli. Najpierw brat Marc’a, Eric. Teraz Marcelo? Nie miałam nic przeciwko, bo nie od dziś wiadomo, że to najpiękniejsi ludzie na świecie.
- A co studiujesz? – spytałam z zaciekawieniem.
- Medycynę, jestem na ostatnim roku. – byłam pełna podziwu dla chłopaka. Medycyna to naprawdę ciężkie studia, wymagające wielu wyrzeczeń i poświęcenia.
Piosenki zmieniały się, a my dalej tkwiliśmy w tańcu na środku parkietu. Kiedy stwierdziliśmy, że mamy już serdecznie dość tłumu, który zaczął napływać na środek, zeszliśmy do loży.
- To Marcelo. – przedstawiłam go chłopakom, którzy zlustrowali go z góry na dół, ale uścisnęli dłoń. Marc spojrzał na niego spod byka, podał rękę, ale nie zamierzał kontynuować rozmowy z moim nowym kolegą. Cieszyłam się, że wreszcie dostał po nosie. – Marcelo studiuje medycynę w Madrycie, a poza tym jest świetnym tancerzem.
- Przestań. – szatyn szturchnął mnie na żarty w bok. – Nie zawstydzaj mnie przed kolegami.
- Ależ skąd! – dopiłam swojego drinka i z powrotem wyciągnęłam chłoka na parkiet. Nim wróciłam do hotelu, wymieniłam się z nim numerem telefonu. Chciałam kontynuować tę znajomość, ponieważ Marcelo był naprawdę miłym i dobrze wychowanym chłopakiem. Rozmawiało mi się z nim swobodnie i sama nie wiem kiedy chłopcy wyciągnęli mnie z klubu. Było dobrze po czwartej, a ja wcale nie czułam się śpiąca. Alexis narzekał, że boli go żołądek i opierał się całym ciężarem o moje ramię. Nie było to zbyt dobre posunięcie, ponieważ maszerowałam w piętnastocentymetrowych szpilkach i kiedy tylko rzucił się na mnie, o mało nie wylądowaliśmy na ziemi.
Marc nie spuszczał wzroku ze swojego super nowoczesnego telefonu komórkowego. Udawał, że w ogóle nie zwraca na mnie uwagi, ale pomógł mi zachować pion, po tym jak Alexis przywarł do mnie całym swoim ciałem.
Pożegnałam się z wszystkimi i zniknęłam za drzwiami swojego pokoju. Wykąpałam się, nim wskoczyłam do łóżka i próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Słońce wschodziło nad ocean i wykorzystałam moment, by zrobić kilka zdjęć z tarasu. Oparłam się o balustradę w samej bieliźnie i spojrzałam na piękny krajobraz przez obiektyw swojego aparatu.
- Przeziębisz się. – usłyszałam znajomy mi głos gdzieś w pobliżu. Obróciłam głowę i ujrzałam Marc’a opierającego się o balustradę na swoim tarasie. Nie miał na sobie koszulki, przez co mogłam zauważyć jego wyrzeźbione mięśnie brzucha.
- To nie Twoja sprawa czy się przeziębię czy nie. – wróciłam do robienia zdjęć, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że piłkarz obserwuje moje prawie nagie ciało. Owinęłam się kocem, który leżał na fotelu. – I co się tak patrzysz?
- Mam ignorować taki widok? – wzruszył bezradnie ramionami.
- Daj spokój, Marc.
- No co? Najpierw próbujesz wzbudzić we mnie zazdrość jakimś studencikiem, a teraz paradujesz półnaga po tarasie. Jestem tylko facetem. – usatysfakcjonowały mnie jego słowa. W jakimś stopniu osiągnęłam swój cel, chociaż nie do końca był on zamierzony i przemyślany. Nie zamierzałam przecież za wszelką cenę poznać Marcelo w klubie, czy mieć kłopoty ze snem. Wszystko wydarzyło się zupełnie przez przypadek, ale wcale tego nie żałowałam. To on powinien mieć wyrzuty sumienia, że przespał się ze mną, będąc w związku z Aną. Ja go do niczego nie namawiałam. To był impuls. Całkiem przyjemny i satysfakcjonujący, ale tylko impuls. Nie miał prawa wydarzyć się ponownie.
- Nie próbowałam wzbudzić w Tobie zazdrości. Wypraszam sobie. – powiedziałam stanowczym tonem. – Masz urojenia.
- Mieliśmy porozmawiać poważnie.
- I to niby jest odpowiednie miejsce i czas by o tym rozmawiać? Oboje wypiliśmy za dużo, by gadać o czymkolwiek. – chłopak wzruszył jedynie ramionami i wszedł z powrotem do swojego pokoju.
Nie musiałam długo czekać na jego dalsze kroki. Już po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Owinęłam się szczelniej i podeszłam do przedpokoju, by otworzyć. W progu stał Marc i wszedł bezpardonowo do środka bez uprzedniego zaproszenia.
Zamknął za sobą drzwi i złapał mnie czym prędzej, bym nie zdążyła zrobić kroku w tył. Złączył nasze usta w długim pocałunku, który trwał dłużej niż się tego spodziewałam. Koc spadł na podłogę i poczułam na swoich plecach zimne dłonie piłkarza. Przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej, a kiedy odległość uniemożliwiała nam swobodny pocałunek, złapał mnie za biodra i podniósł do góry. Objęłam go udami w pasie i złapałam dłońmi za szyję.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Isabello Alonso Miramontes. – nie czekając dłużej, znów zatopił swoje usta w moich. Sam nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo mnie irytował. Kiedy jednak dotykał moich ust, zapominałam o całym złu i nie mogłam skupić się na niczym innym, jak tylko na nim.
Wiedziałam jednak dobrze, że nasz związek nie miał szans na jakiekolwiek przetrwanie. Byliśmy zbyt różni od osób, którymi byliśmy przed trzema laty. Nasze zmiany nie były do końca korzystne i nie było sensu brnąć w coś co nie miało przyszłości. Jednak mała chwila zapomnienia zdarzała się nam coraz częściej i wcale tego nie żałowałam. Przeciwnie. Byłam podekscytowana każdym zbliżeniem z chłopakiem, który potrafił od czasu do czasu przybrać ludzkie i całkiem przyjazne oblicze.

******************************

Hej! Dodaję nowość, ponieważ wyjeżdżam na tydzień i nie będę mieć dostępu do laptopa. Mam nadzieję, że jesteście choć odrobinę usatysfakcjonowani rozwojem wydarzeń. Ale ostrzegam: nie będzie cukierkowo :-) Nie byłabym sobą gdybym nie namieszała i nie dodała kolejnego bohatera! Jak Wam się podoba doktorek? :-) Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie przemiłe komentarze pod poprzednim postem :*

16.05.2014

Chapter 17


Poczucie wolności, wyzwolenia i radości. To właśnie towarzyszyło mi w drodze powrotnej do swojego pokoju. Przekręciłam kluczyk w drzwiach i weszłam do środka. Miałam znakomity humor. Wzięłam prysznic, ponieważ czułam się nie na tyle świeżo i zeszłam do restauracji na parterze, gdzie wzrokiem odnalazłam chłopców. Pomachałam im radośnie i usiadłam przy ich stoliku.
- Gdzie się włóczycie? I czemu beze mnie? – spiorunowałam wzrokiem Alexis’a.
- Nie było Cię w pokoju, bo pukałem, a później zobaczyłem Cię na plaży. A u Marc’a byłaś jaka laska. Stwierdziliśmy, że idziemy sami. – odpowiedział szybko. O mało nie zakrztusiłam się kawą na jego słowa o jakiejś dziewczynie. Gdyby wiedział, że to ja to chyba miałby podobną do mnie minę.
- No, ale ważne, że już jestem. – próbowałam jakoś zmienić temat. – I widzieliście coś ciekawego na mieście?
- W zasadzie to mało, bo szybko przegonił nas deszcz. Ale na pierwszy rzut oka to miasto jest całkiem urocze. – śmiech Chilijczyka wypełnił całą restaurację. – Jutro też się wybierzemy, może więcej zobaczymy.
- Jadłaś już kolację? – zwrócił się do mnie Thiago. Pokiwałam głową, na co piłkarz kiwnął ręką w stronę kelnera. Zamówił mi coś do jedzenia i nalał do szklanki świeży sok pomarańczowy. Kiedy do restauracji wszedł Marc, mój uśmiech stał się szerszy, co nie uszło uwadze Sergi’ego Roberto.
Brunet podszedł do naszego stolika. Był zdekoncentrowany i próbował nie skupiać swojego wzroku na mnie, ale mimo swoich najszczerszych sił i tak jego spojrzenie lądowało na mojej osobie.
- Wyglądasz na zmarnowanego. – zauważył od razu Thiago.
- Miałem ciężki wieczór. – odpowiedział po chwili. Złapał się za głowę, przez co naprężył swoje mięśnie i utkwił wzrok w szklance wody, która stała na stole. Miałam ogromną satysfakcję widząc go w takim stanie. Czułam się wreszcie oderwana od przeszłości i skupiłam się tylko i wyłącznie na przyszłości.
- Słyszeliśmy, że miałeś towarzystwo. – zaśmiał się głośno Alexis, na co Marc spiorunował go wzrokiem. Zamówił coś do jedzenia, przy okazji kiedy kelnerka przyniosła moją kolację. Zezował na mnie swoim wzrokiem, ja natomiast bez żadnego zawahania i mrugnięcia spoglądałam na niego.
- Towarzystwo? Czuję się wykorzystany. – wyszczerzył szereg białych zębów. Nie poczułam się nawet na moment głupio. Miałam wrażenie, że ten wieczór zmienił mnie na dobre. Wyzbyłam się ciągłego przepraszania świat i ludzi za to, że żyję. Poczułam się wolna jak nigdy dotąd.
- Wykorzystany? – Alexis wybałuszył oczy. – To jakaś miejscowa laska?
- Coś w tym stylu. – oboje mieliśmy ciężkie charaktery, a to musiało zaowocować różnymi akcjami. To co wydarzyło się podczas pierwszego wieczoru w La Palma wywoływało szybsze bicie mojego serca. Ale nie miałam wyrzutów sumienia.
- A Ty co taka wesolutka? – Sergi zmierzył mnie wzrokiem. Miałam przeczucie, że wywierci we mnie dziurę.
- Jestem na wakacjach. – myślałam, że moja odpowiedź go usatysfakcjonuje, ale nie dawał za wygraną.
- Spacer na plaży dał Ci kopa? – zmrużył oczy.
- Otóż to, Sergi. – puściłam mu subtelne oczko i zajęłam się swoim talerzem. Co chwilę odrywałam wzrok, by spojrzeć na swoich towarzyszy, którzy opowiadali przeróżne anegdotki z szatni. Ich śmiechy wypełniły całą restaurację. Większość gości nie miała nic przeciwko, tylko kilku chłopaków poczuło zagrożenie przed swoimi dziewczynami i posyłało w naszym kierunku mordercze spojrzenia. Wyszliśmy z restauracji po 23 i rozeszliśmy się grzecznie do swoich pokoi.
Kiedy niebo ponownie spowiło się piorunami, usiadłam na parapecie. Byłam zdenerwowana, ponieważ byłam sama w wielkim i ciemnym apartamencie. Gdy nagle światło zgasło, ponieważ wysiadł prąd, zaczęłam mimowolnie panikować. Pokojówka przyniosła mi chwilę później zestaw świeczek, które choć odrobinę rozświetliły ponurą noc. Próbowałam ją wypytać o to jak długo nie będzie działać prąd, ale sama dziewczyna nie wiedziała do końca jak wygląda sytuacja. Uspokoiła mnie odrobinę, ale nie na tyle by szybko zasnąć.
Nie myśląc dużo więcej, złapałam jedną z zapalonych świeczek i skierowałam się do pokoju obok. Marc otworzył mi drzwi i przywitał mnie z wielkim zaskoczeniem. Zaprosił mnie jednak do środka gestem ręki i zamknął za mną drzwi.
- Nie chcę być sama w taką burzę. – skierowałam się prosto na kanapę. Marc podążył za mną i usiadł na stoliku. – O co chodzi z prądem?
- Rozmawiałem z recepcjonistką. Wichura zerwała połączenia energetyczne z hotelem. Z samego rana ma przyjść pomoc techniczna. – odpowiedział. Podwinęłam nogi pod siebie i przytuliłam do poduszki. – Chyba powinniśmy porozmawiać o tym co zaszło.
- Nie wiem czy jest jakiś sens. – wzruszyłam ramionami.
- Myślę, że to co zaszło… było… - zawiesił na chwilę głos. - …niespodziewane. Ale było naprawdę… nie wiem jak to określić.
- Zadawalające? – przytaknął mi od razu. Wymieniliśmy się uśmiechami i coraz bardziej czułam się swobodnie w jego towarzystwie.
- Zawsze możemy to powtórzyć. Nie mam nic przeciwko. – podniosłam jedną brew do góry.
- To, że do Ciebie przyszłam, nie oznacza, że będziemy się zaraz kochać.
- Nie? – zmrużył oczy i niebezpiecznie się do mnie zbliżył. Kiedy usiadł obok mnie na kanapie, obróciłam się do niego nogami i nie pozwoliłam na dalszy kontakt.
- Od kiedy jesteś taka niedostępna? – oparł ramię o moje kolana i uśmiechnął się szeroko. Przejechałam dłonią po jego włosach i odepchnęłam stanowczo jego głowę. Potwornie na mnie działał i doskonale sobie zdawał z tego sprawę.
Ponownie położył swoją głowę na moich kolanach i przymknął oczy.
*
Sami nie wiedzieli ile czasu minęło nim przenieśli się do łóżka. Leżeli obok siebie i napawali się niesamowicie intensywnym i dziwnym uczuciem. Dziewczyna starała się utrzymywać stosowny dystans, ale przy kolejnej błyskawicy, leżała już przytulona do pleców piłkarza.
Marc czuł ciepły oddech dziewczyny na swoich plecach. Złapał dłoń, którą objęła go w pasie i przyciągnął ją do swojej klatki piersiowej. Blask świec, który wypełniał sypialnię, co chwilę zakłócany był przez kolejną i coraz jaśniejszą błyskawicę. Izabella czuła bicie serca chłopaka pod swoją dłonią i uśmiechała się mimowolnie.
Za oknem panował prawdziwy chaos. Wiatr osiągał niesamowitą prędkość, deszcz lał się strumieniami, a morze było wzburzone. Obsługa hotelowa stała na baczności, ponieważ w mediach pojawiały się coraz poważniejsze informacje odnośnie pogody. Oczywiście żaden z piłkarzy nie sprawdził wcześniej czy aby warunki meteorologiczne będą odpowiednie dla plażowania. Nikt nie przewidział, że zastanie ich sztorm dziesięciolecia.
*
Obudziłam się po dziewiątej. W łóżku nie było Marc’a. Rozejrzałam się po pokoju i odnalazłam swój telefon komórkowy. Sama nie wiem czemu wolałam spędzić noc w łóżku Marc’a niż swoim. Burza skończyła się dopiero nad ranem, ale krajobraz na plaży był przerażający. Połamane drzewa porozciągane były po piasku, a leżaki powywracane były w każdą możliwą stronę.
Wymknęłam się z pokoju Marc’a i przemknęłam przez korytarz jak duch. Nie chciałam by któryś z chłopaków mnie zauważył, ponieważ wcale nie wyglądało to zbyt dobrze. Wychodziłam w końcu z pokoju swojego byłego chłopaka.
Wzięłam długi prysznic i nim zeszłam na śniadanie, założyłam krótkie dżinsowe szorty i czarny top. Nie malowałam się zbyt przesadnie, użyłam tylko tusz i związałam włosy w niesforny koczek.
- Witamy śpiącą królewnę. – w restauracji na dole przywitał mnie szeroko uśmiechnięty Alexis. – Wybieramy się zaraz na miasto.
- Tylko coś zjem, ok.? – usiadłam obok Thiago i kiwnęłam ręką w stronę kelnerki. Zamówiłam jajecznicę i podwójną kawę, by postawić się na nogi.
- Jak noc? – zwrócił się do mnie Chilijczyk.
- A dobrze. Dziękuję. – odpowiedziałam mieszając łyżeczką w filiżance, którą podała mi kelnerka.
- Mam nadzieję, że powróci piękna pogoda i trochę poleżakujemy na plaży. Nie po to tutaj przyjeżdżaliśmy, by siedzieć w hotelu. – wszyscy byli zbulwersowani. Ja również. Chciałam inaczej spędzić wakacje, ale w z braku laku wolałam siedzieć w hotelu, niż moknąć na deszczu.
Na szczęście nim wyszliśmy na miasto, pogoda uległa lekkiej poprawie. Zarzuciłam na siebie kurtkę przeciwdeszczową, a na stopy wsunęłam adidasy. Widząc Marc’a przed hotelem, ujrzałam uśmiech skierowany w moją stronę. Odpowiedziałam tym samym i stanęłam obok Chilijczyka, który maltretował w dłoniach plan miasta. Krzyknął, że kierujemy się właśnie za nim, choć osobiście twierdziłam, że nie był to zbyt dobry pomysł. Alexis potrafił zgubić się w szatni, a co dopiero w całkiem obcym mu mieście. Szliśmy za nim z posępnymi minami. Ściskałam w dłoniach aparat fotograficzny i próbowałam uchwycić jak najwięcej się da. Marc szedł obok mnie, zasłaniając twarz swoimi klasycznymi ray banami na nosie i szperającym coś w swoim telefonie komórkowym. Thiago i Sergi szli przed nami pochłonięci rozmową na temat burzy.
Czułam się dziwnie w towarzystwie Marc’a. Spędziłam noc w jego pokoju, przytulona do jego pleców i zachowywałam się jakby nic się nie wydarzyło. Kochałam się z nim pierwszego wieczoru i sama nie wierzyłam w to jaką stałam się osobą. Chciałam zemsty, a wyszło na to, że sama wpadłam we własne sidła.
Marc maszerował tuż obok mnie. Był wyraźnie zamyślony i przez większość naszej mini wycieczki milczał. Miałam wrażenie, że czuje się podobnie do mnie, ale widząc jak odwraca wzrok za krótką spódniczką jakiejś dziewczyny, od razu wiedziałam, że byłam w błędzie. Taka osoba się nie zmienia. Nigdy.
Miałam poważny plan na nie zwariowanie do końca wakacji. Musiałam być silna i stawić czoła swoim słabością. A miałam ich całkiem niewiele. Mówiąc szczerze, to tylko jedną. Jego. Wieczorem zapukałam w drzwi do jego pokoju i czekałam zniecierpliwiona, aż mi otworzy.
- Bella. – otworzył mi z szerokim uśmiechem na twarzy. Gestem ręki zaprosił mnie do środka i zamknął za mną drzwi. Skierowałam się prosto do salonu i zajęłam miejsce na kanapie. Wszedł za mną i oparł się o futrynę drzwi pomiędzy salonem, a kuchnią. – Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję. Przyszłam tutaj, bo musimy porozmawiać. – powiedziała stanowczo. Wiedziałam, że im szybciej to powiem, tym lepiej dla mnie. – Musimy zakończyć to „coś”. Nie zamierzam być na Twoje zawołanie, piękne oczy i w ogóle. Byliśmy kiedyś razem, ale to przeszłość i każdy żyje swoim życiem. Jasne? – podniosłam się z kanapy. Sama próbowałam uwierzyć w to co mówię. Widząc jak się śmieje, czułam, że nie był to za dobry pomysł.
- Chyba sama w to nie wierzysz, Bella. – zrobił kilka kroków w moją stronę. – Przecież jest nam ze sobą dobrze. Po co to wszystko komplikować?
- Ja niczego nie komplikuję. Mówię jak jest. – skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Więc powiedz jeszcze raz, że to nie ma sensu. – podszedł jeszcze bliżej. Kiedy stanął centralnie przede mną, poczułam jak uginają się pode mną kolana. – No dalej. Powiedz to… - złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie.  – Powiedz, że mam sobie pójść i dać Ci spokój. – nachylił się nade mną. Miałam wrażenie, że przyciąga mnie do siebie jeszcze bliżej, ale fizycznie nie było to możliwe. – No powiedz.
- Chcę… byś… - nie pozwolił mi dokończyć. Złapał mnie w pasie i uniósł tak, abym objęła go udami. Złączył nasze usta w ognistym pocałunku i skierował nas do sypialni. Nawet na chwilę nie odrywał się ode mnie. Byłam zdecydowanie przewrażliwiona na jego punkcie, a on wykorzystywał każdą chwilę mojej nieuwagi.
Położył mnie na łóżku i kontynuował niebezpieczną grę wstępną. Trzymał mnie za nadgarstki i nie pozwalał nawet na najmniejszy ruch. Denerwowało mnie to, ponieważ traktował mnie rzeczowo. Zebrałam w sobie odpowiednią ilość siły i odepchnęłam go, aż upadł na ziemię. Wstałam z uniesioną do góry głową i ominęłam go z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Nie zostawiaj mnie tak! – krzyknął za mną, ale usłyszał jedynie trzask drzwi. Odetchnęłam z ulgą. Teraz to ja kontrolowałam sytuację, a on musiał się z tym pogodzić. Radość rozpierała mnie od środka i nim się spostrzegłam wpadłam na Sergi’ego, który z podejrzliwą miną zapytał co robiłam w pokoju swojego odwiecznego wroga.


********************************************* 
Krótko i strasznie długo kazałam na siebie czekać z nowością. Brak czasu spowodowany nawałem nauki, egzaminami na uczelni i przeróżnymi innym obowiązkami. Przez weekend obiecam nadrobić zaległości w pisani. W międzyczasie napisałam prolog na kilku rozdziałowe opowiadanie. Cóż nie jest to coś wielkiego, ale zapraszam zainteresowanych ;-)

5.05.2014

Chapter 16


Ostatnim meczem sezonu Barca zmiotła rywali i dosłownie rozłożyła ich na łopatki. To był dobry czas dla piłkarzy, którzy płakali jak małe dzieci, unosząc do góry m.in.  puchar La Liga. Cieszyłam się, że mogę to wszystko z nimi przeżywać. Również wzruszenie u mnie osiągnęło maksimum, a zaszklone oczy nie pozwalały na zrobienie dobrych zdjęć. Spięłam się i dokończyłam pracę, by później z nimi świętować.
Zabawa zaczęła się na bogato. Drinki, szampan i najróżniejsze i najdziwniejsze alkohole lały się strumieniami. Z początku imprezę obsługiwał szereg kelnerek i kelnerów, ale już po dwóch godzinach zrobił się całkowity rozgardiasz. Bawiliśmy się w domu Iniesty, więc wreszcie nie musiałam czuć się odpowiedzialna za cokolwiek. Nie zamierzałam oczywiście pójść w ślady niektórych chłopców, którzy pili i jeszcze szybciej zwracali zawartość swoich żołądków.
- No siema, siema. Jak się bawisz, maleńka? – spojrzałam na Chilijczyka, który wzrostem nie grzeszył, ale uwielbiał docinać mi mój wzrost. Nie należałam do najmniejszych osób, ale swobodnie czułam się na obcasach, dzięki którym zdawałam się być odrobinę wyższa.
- Te, mały. – pogroziłam mu palcem, ale po chwili razem śmialiśmy się z innych. Siedzieliśmy razem przy barze i co chwile nalewaliśmy sobie nawzajem alkohol. Uwielbiałam Alexis’a, ponieważ zawsze mówił szczerze i nie potrzebował do tego alkoholu.
- Jedziesz z nami na kilka dni na La Palma? – spytał w pewnym momencie.
- No jasne. – odpowiedziałam bez namysłu. Dowiedziałam się, że jadą w całkiem męskim gronie, więc po chwili starałam się wykręcić, ale Alexis nie chciał nawet tego słyszeć. Stwierdziłam, że i tak jutro nie będzie o niczym pamiętać, więc dałam za wygraną.
W pewnym momencie mój wzrok padł na Marc’a, który bardzo głośno rozmawiał z Aną. Sprzeczali się o coś, chłopak pił, a dziewczyna gestykulowała rękoma. Nie specjalnie podsłuchiwałam, ale nie dało się inaczej, ponieważ byli zbyt głośni. Thiago próbował załagodzić sprawę, ale już po chwili dwójka się rozeszła w dwie różne strony. Marc podszedł do nas i wypił na start dwa karniaki. Wylał z siebie potok przekleństw i usiadł naprzeciwko mnie.
- A Izz jedzie z nami na La Palma. – klasnął w ręce Alexis. Miałam wrażenie, że znów popłynie stek przekleństw, ale przyjął to nawet spokojnie. Wzruszył jedynie ramionami i wlał w siebie kolejny kieliszek.
- Może spauzujesz trochę? – podniosłam jedną brew do góry, widząc jak krzywi się przy kolejnym wypitym kieliszku.
- A co Ty moja mama? – nie zamierzałam bawić się w jego niańkę i dałam sobie już spokój. Działał mi na nerwy jak nikt inny. Postanowiłam go całkowicie olać i bawić się w najlepsze. Razem z drinkiem w jednej ręce oraz z przewieszoną drugą ręką przez ramię Busquets’a, tańczyliśmy wolnym krokiem do szybkiej nuty. Zaczynało się robić coraz później, ale impreza wcale nie zwalniała tempa.
Po północy wszyscy byli już wstawieni. No może prócz Matilde, która wpadła na chwilę z moim bratem, dzięki czemu miałam z kim zamienić słówko, bez zbędnych bełkotów.
- Jak się bawisz? – zwróciła się do mnie.
- Średnio, ale czego mogę się po nich spodziewać? Piją, tańczą, piją. – wzruszyłam bezradnie ramionami. Sama już dość sporo wypiłam, ale stwarzałam pozory trzeźwości. Dziękowałam w duszy, że miałam dosyć dobrą głowę, bo widząc znów w akcji Alexis’a, miałam serdecznie dość.
- Słyszałem, że lecisz z chłopakami na Kanary. – zaśmiał się brat podchodząc do nas od tyłu.
- A o kogo niby? – obróciłam się do niego przodem.
- Sergi Roberto mi powiedział przed chwilą. – machnęłam ręką na jego słowa i upiłam spory łyk soku pomarańczowego. – To jedziesz czy nie?
- Alexis zaproponował, a ja nie odmówiłam. W sumie to nie wiem czy chcę jechać z nimi i mieć tydzień wyjęty z życia przez ciągłe imprezowanie.
- Powinnaś jechać i odpocząć. – wtrąciła Matilde. – Ciągle pracujesz, a to wcale nie jest zdrowe.
- Wiesz dobrze jak to się skończy. Będę niańczyć nawalonych chłopaków i w ogóle się nie zabawię. Już trochę imprez z nimi przeżyłam. – uśmiechnęłam się do niej. Blondynka pokiwała jedynie głową z dezaprobatą i upiła trochę wody z butelki. – No co?
- Nie, nic. – zaśmiała się. – I tak pojedziesz. Znam Cię nie od dziś.
Miała trochę racji. Nie umiem odmawiać, a wiadomym było, że Alexis tak szybko nie odpuści. Nie chciałam jechać jako piąte koło u wozu i przenudzić się przez cały wyjazd, więc zaplanowałam nawet chorobę. Oczywiście jak to bywa w moim przypadku, wszystko obróciło się przeciwko mnie.
Już następnego dnia po feralnej imprezie rozdzwonił się mój telefon. Sanchez dał mi dzień na skompletowanie swojej garderoby i wsadził nawet w szparę pod drzwiami kopertę z biletem lotniczym. Chciałam wybrnąć z sytuacji, ale nie potrafiłam. Nie pomógł mi nawet brat, który miałam nadzieję, że narzuci mi jakąś niecierpiącą zwłoki sesję zdjęciową. Ale oczywiście tak się nie stało. Dostałam oficjalne błogosławieństwo na wyjazd i ponad tydzień wolnego. Jeszcze chyba nigdy tak nie miałam, że aż tak bardzo nie chciałam jechać na wakacje. Niby miał to być tydzień w raju, z dala od pracy, zobowiązań i beztroskim czasem, a miałam wrażenie, że jadę tam za karę. Czemu? Sam fakt, że byłam samą dziewczyną zaniepokoił mnie na pierwszy ogień. Wiedziałam jednak, że z Alexis’em, Serg’im oraz Thiago nie zginę. Co prawda Marc zawsze mógł wyrzucić mnie za burtę podczas rejsu statkiem, ale taką myśl skutecznie odpędzałam od siebie. Spakowałam jednak ubrania i kosmetyki do walizki. Coś mi się o życia w końcu należało.
Pojechałam na lotnisko wraz z rozentuzjowanym Chilijczykiem. Cieszył się na wyjazd jak małe dziecko. Widząc jego uśmiechniętą buźkę, sama od razu miałam lepszy humor, który uległ małemu pogorszeniu widząc na lotnisku resztę ekipy.
- Wy już oficjalnie jesteście razem? – burknął Marc na nasz widok.
- Słucham? – podniosłam wzrok i skierowałam go na jego osobę. – Nic Ci do tego.
Potrafił zepsuć mi humor w ułamku sekundy. Jedyną osobą która powstrzymywała mnie od ucieczki był Sanchez. To właśnie dla niego jechałam i postanowiłam spędzić na La Palmie najlepsze wakacje w swoim życiu.

Wylądowaliśmy po niespełna godzinie na lotnisku Brena Alta. Od początku nie spodobała mi się pogoda, ponieważ było pochmurnie i nieprzyjemnie, ale taksówkarz gwarantował poprawę warunków.
Zameldowaliśmy się w hotelu z widokiem na ocean i rozkoszowaliśmy się widokiem. Było nieziemsko. Zdecydowanie lepiej niż to sobie mogłam wyobrazić. Pogoda może faktycznie z początku mnie zniechęciła, ale dla samego widoku mogłabym dać się pokroić. Założyłam na siebie wełniany sweter i usiadłam na parapecie, by podziwiać widoki przez obiektyw swojego aparatu. Kiedy tylko zaczął się zachód słońca wybiegłam na plażę, schodkami które prowadziły z tarasu mojego pokoju i oddałam się robieniu zdjęć.
Czułam, że ktoś mnie bacznie obserwuje, ale nie dałam się wybić z pracy. Chciałam uchwycić piękno zachodzącego słońca. Brodziłam po kolana w wodzie, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Woda była wyjątkowo ciepła, ale czułam, że robi się coraz chłodniej. Chmury spowiły całe niebo i już niebawem pojawiły się pierwsze błyskawice.
- Wchodź do środka. Zaraz będzie padać. – usłyszałam głos Marc’a, który krzyknął do mnie ze swojego tarasu. Opierał się dłońmi o barierkę i nie przejmował się mżawką, która rozkręcała się na dobre. Przyznałam mu rację i podbiegłam schodami wprost do jego apartamentu. Miałam najbliżej, a zaczynało już kropić i nie chciałam zalać swojego aparatu, który nie był tani.
- Chciałam trochę popracować. – stwierdziłam zaraz po przekroczeniu progu. Marc rzucił mi ręcznik, którym mogłam się przetrzeć i zaprosił na kanapę.
- Znowu ta Twoja praca. Jesteś na wakacjach. Powinnaś odpoczywać. – zauważył i podał mi szklankę soku. – Może chcesz coś ciepłego? Herbata?
- Dzięki, to miłe z Twojej strony, ale prawie nie zmokłam, a na zewnątrz nie jest aż tak zimno.
- Po prostu nie chcę, żebyś się przeziębiła. – poczułam, że moje policzki delikatnie się rumienią, ale nie pozwoliłam by to zauważył. Podeszłam do okna i wbiłam wzrok w zbliżającą się wielkimi krokami burzę. – Zrobiłaś jakieś fajne zdjęcia? – podałam mu aparat i przejrzeliśmy wynik mojej pracy. W takiej formie nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, ale miałam nadzieję, że na laptopie lub już wywołane będą prezentować się znacznie lepiej.
- A gdzie reszta? – próbowałam przerwać niezręczną ciszę.
- Poszli na miasto, żeby się rozejrzeć. Pewnie niedługo wrócą, bo złapie ich deszcz. – kiwnęłam głową, choć poczułam się dziwnie wiedząc, że jesteśmy całkiem sami. Niby weszłam do jego pokoju świadomie, ale wiedza, że za ścianą nie ma Alexis’a trochę mnie przeraziła. Oczywiście nic mi nie groziło w obecności Marc’a, ale w dalszym stopniu czułam się nieswojo w jego towarzystwie.
- Gramy w coś? – wskazałam na szafkę pełną przeróżnych gier planszowych, co przyjęłam z wielkim entuzjazmem. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła z nim gadać na wszystkie tematy jak kiedyś, więc perspektywa zagrania w coś (bez zbędnych słów) była całkiem kusząca.
- No jasne. Może napijemy się wina? Mam w barku całkiem sporą kolekcję, a nie chcę pić sam. – podniósł jedną brew do góry. – Kieliszek wina na pierwszy wieczór w La Palma.
Przytaknęłam ochoczo. Czułam, że nie przetrawię „chińczyka” na trzeźwo, a błyskawice przeszywające niebo wcale nie dodawały mi otuchy. Usiedliśmy na dywanie i zabraliśmy się za rozkładanie pionków na planszy. Marc w między czasie przyniósł kieliszki i butelkę białego wina, którą otworzył jeszcze przy barku. Rozlał je i usiadł tuż przy mnie na ziemi.
Gra całkowicie odciągnęła mnie od wichury panującej za oknami. Palmy uginały się przez szalejący wiatr, a deszcz przeczesywał plażę. Było naprawdę nieprzyjemnie, a podobno mieliśmy spędzić wspaniały czas w raju na ziemi. Nic bardziej mylnego. Nie dość, że pogoda była niesprzyjająca, a chłopcy gdzieś zniknęli, to grałam w chińczyka z Marc’iem i próbowałam znieczulić się winem. To nie był najlepszy pomysł.
- Ej, teraz moja kolej! – krzyknął Marc, kiedy zauważył, że znów próbuję rzucić kostkami dwa razy pod rząd. Puściłam mu całusa ponad planszą i wykonałam ruch moim pionkiem. – Oszukujesz. Jak ja mam z Tobą niby grać?
- Ja nie oszukuję. Wypraszam sobie. – założyłam ręce na piersiach. Oczywiście, że starałam się oszukiwać, bo nie było nawet najmniejszych szans na wygraną. To on miał jakieś dziwne szczęście i potrafił mnie ograć nawet w chińczyka.
- Dawaj kostki. – wyciągnął dłoń w moją stronę, ale mi nawet nie przeszło przez myśl, by mu je oddać. Schowałam obie dłonie za plecami i uśmiechnęłam się szeroko. – No daj.
- Teraz moja kolej. – próbowałam rzucić kostką po raz trzeci, ale w odpowiednim momencie złapał mnie za oba nadgarstki.
- Nie umiesz przegrywać. – przybliżył się do mnie niebezpiecznie. Kiedy wszedł kolanem na planszę, wiedziałam dobrze, że gra już skończona, więc jedynie spoglądałam na niego. Nie wiedziałam czy mam uciekać, czy zostać. Podświadomie ciało kazało mi zostać, choć wiedziałam dobrze, że nie było to zbyt mądre posunięcie.
Marc przewrócił mnie na podłogę i usiadł okrakiem, uniemożliwiając mi przy tym jakikolwiek ruch. Nie byłam przerażona, tak jak powinnam być. Czułam się zaskakująco dziwnie, ale wcale nie chciałam uciekać. Przeciwnie.
Dotknął nosem mój policzek, przez co mogłam poczuć jego ciepły oddech na mojej szyi. Kiedy złożył kilka pocałunków na moim dekolcie poczułam jak dreszcze przeszywają całe moje ciało. Nie odrywając ode mnie ust, podniósł się wyżej, tak że całował delikatnie moją szyję i przeszedł płynnie na policzek. Czułam co się dalej stanie, ale nie chciałam tego przerywać. Przejechałam paznokciami po jego plecach przez co poczuł się jeszcze pewniej. Złączył nasze usta w długim pogłębianym coraz bardziej pocałunku. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo mi tego brakowało. Wykorzystałam chwilę jego słabości, by przerzucić go na łopatki i zasiąść nad nim okrakiem. Przejęłam kontrolę, co bardzo mu się spodobało. Miał z początku mylne wrażenie, że rzucę się na niego z pięściami i zwyzywam od najgorszych. Nie miał świadomości, że miałam takie samo prawo do odrobiny czułości jak on. Delikatnie podciągnęłam jego białą sportową koszulkę do góry. Podniósł się nieznacznie, bym mogła zdjąć ją do końca i rzucić w kąt. Opadł z powrotem na ziemię i czekał na rozwój sytuacji. Oparłam dłonie o jego nagi tors i spojrzałam na niego uważnie. Miałam nad nim kontrolę, którą nie chciałam się z nikim dzielić. Wykorzystał moje chwilowe zawahanie i przerzucił mnie z powrotem na łopatki. Zdjął mój wełniany sweter, który powędrował w bliżej nieokreślonym kierunku. Kiedy zaczął rozpinać guziki w mojej bluzce, moje dłonie powędrowały na jego pasek, który po chwili również leżał na podłodze. Przypominałam starą siebie. I chyba zaczynało mi się to na nowo podobać. Rozpięłam guzik w jego dżinsach i już po chwili chłopak pozbył się również ich. Zsunęłam swoje szorty i zostałam w samej bieliźnie, którą równie szybko straciłam. Leżałam na puchowym dywanie, pod ciężarem Marc’a, który na nowo poznawał moje ciało. Co  chwilę wydawał z siebie stłumiony krzyk i wpijał się na nowo w moje usta. Kilkukrotnie tego wieczoru to ja byłam górą i dyktowałam warunki. Uprawialiśmy seks tak długo, aż oboje opadliśmy bezsilnie na podłogę, próbując złapać pospiesznie oddech. Byłam rozbawiona z sytuacji, a kiedy podniosłam się na łokciach i zauważyłam minę Marc’a, mój uśmiech się pogłębił. Był wyczerpany do granic możliwości i nie miał siły by podnieść się z podłogi.
Z szerokim uśmiechem naciągnęłam na siebie ubranie, które porozrzucane było po całym pokoju. Kiedy na mnie spojrzał, puściłam mu w locie całusa i wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi. Miał prawo poczuć się wykorzystany.


*******************************************
Hej! Nowy rozdział z pozdrowieniami dla tegorocznych maturzystów. Powodzenia na matematyce! :-) Pokręciłam trochę w rozdziale, ale mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko :D Pozdrawiam :*

1.05.2014

Chapter 15


Siedziałam z przybitą miną, obserwując drewniany stół i kreśląc palcem po nim nieokreślone wzory. Lily dogadywała się z Marc’iem świetnie. Co chwilę ich śmiechy wypełniały maleńką kawiarenkę i wyrywały mnie z zamyślenia. Zamówiłam sobie mocną kawę, którą wypiłam w pośpiechu. Chciałam poukładać sobie w głowie parę spraw. Między innymi to jak mam traktować Marc’a. Jak kolegę? Jak kogoś zupełnie mi obcego? Nie chciałam go od siebie odsuwać, ale nie wyobrażałam sobie bym mogła kiedykolwiek spojrzeć na niego bez podglądu na przeszłość. Nasza relacja była na tyle skomplikowana, że nie miałam zupełnie zielonego pojęcia jak ją ugryźć, by każdy był zadowolony.
- Ziemia do Belli. – piłkarz pomachał mi dłonią przed oczyma, co wyrwało mnie z zamyśleń. – Pytałem czy masz jeszcze na coś ochotę?
W tamtej chwili miałam ochotę na coś zupełnie innego. Na chwilę spokoju. To było jednak zbyt wiele jak na jedną osobę, więc musiałam zadowolić się dwójką rozrabiających towarzyszy i dwójką szczekających psów pod stołem. Pokiwałam jedynie głową i znów utkwiłam wzrok w filiżance.
Najchętniej zostawiłabym ich samych, a sama wróciła do mieszkania, ale mój brat na samą myśl o Marc’u wpadał w złość. Od zawsze był przeciwny naszemu związkowi, a po naszym rozstaniu chciał mu stłuc buźkę na kwaśne jabłko. Powstrzymałam go przed tym, ponieważ nie chciałam mieć go na sumieniu.
- Ciociu! Mogę zabrać Marc’a do domu? – blondynka spojrzała na mnie szeroko otworzonymi oczyma, co wyrwało mnie z nostalgii.
- Słucham? Zwariowałaś? – spiorunowałam ją wzrokiem. Jeszcze tego mi trzeba było do szczęścia. – Tak w ogóle to powinnyśmy się już zbierać. Dochodzi piąta i Twoja mama niedługo po Ciebie przyjedzie.
- Ale ja nie chcę! – skrzyżowała rączki i gdyby dosięgała do ziemi to prawdopodobnie tupnęłaby nóżką.
- A guzik mnie to obchodzi. Pożegnaj się z Marc’iem i weź Dino. – skierowałam się do kelnerki, która akurat przechodziła i chciałam zapłacić za nas dwie. Marc poczuł się wielce urażony, bo to on na zaprosił i chciał zapłacić, ale nie pozwoliłam na to. Złapałam smycz, do której przypięty był pies, a do drugiej ręki rączkę obrażonej Lily. Znów wyszłam na złą ciotkę, ale nie mogłam pozwolić by dziecko weszło mi na głowę. Wystarczy, że ze swoimi rodzicami robi co zechce.
Kiwnęłam piłkarzowi głową na do widzenia i pociągnęłam za sobą swoich towarzyszy. Przez całą drogę powrotną słuchałam rozanielonej Lily, która wprost wychwalała Marc’a który był dla niej jak Książe z bajki. Uratował w końcu jej psa i przez to winna mu była dozgonną wdzięczność. Miałam zamiar wybić jej to ze ślicznej główki, ale usprawiedliwiało ją tylko to, że miała zaledwie siedem lat.
W mieszkaniu odgrzałam coś małej na obiad, a sama zadowoliłam się kanapką z tuńczykiem, której nie zdążyłam zjeść na śniadanie. Ogarnęłam trochę kuchnię i salon, by zająć się czymś produktywnym. W międzyczasie Lily próbowała swoich sił w fifie, którą zostawił u mnie Alexis.
Matilde i Luka wpadli do mojego mieszkania z hukiem. Przeprosili na swoje spóźnienie, ale okazało się, że dziewczyna źle poczuła się w kancelarii i ojciec zawiózł ją do szpitala. Luka popędził do niej jak na skrzydłach, a La Torturę zostawił w rękach Leo.
- Ale już czujesz się lepiej, tak? – spojrzałam uważnie na dziewczynę, która rozłożyła się na mojej kanapie. Widząc jak mój brat nadskakuje swojej dziewczynie, wiedziałam dobrze, że coś jest na rzeczy. Przyglądałam im się z drugiej strony stołu i uśmiechałam pod nosem.
- Czuję się zdecydowanie lepiej niż normalnie. – uśmiechnęła się szeroko. – Spodziewam się dziecka. – podskoczyłam na kanapie i wrzasnęłam głośno. Sama nie wiem czy były to epitety, czy wiązanka przekleństw, ale skoczyłam na roześmianą dziewczynę. Przytuliłam ją mocno, później brata i  zasłoniłam twarz dłońmi. Nie chciałam się rozpłakać, ale byłam przeszczęśliwa, że znów zostanę ciocią.
- Który to już miesiąc? – spytałam od razu.
- 4,5. Nawet nie masz pojęcia jaka byłam zaskoczona słysząc od lekarza, że wcale nie zesłabłam z głodu czy wyczerpania. – odebrała od chłopaka kubek z gorącą czekoladą. – Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mogę być w ciąży. Ignorowałam wszystkie symptomy, a okres spóźniał mi się zaledwie dwa tygodnie.
- Przecież to normalne, że u niektórych kobiet może występować okres. Co za nowina. Po prostu popłakałam się ze szczęścia. – uśmiechnęłam się do nich szeroko. – A rodzice już wiedzą?
- Jeszcze nie. Mój tata nie mógł zostać ze mną w szpitalu, więc nie wie. Mamy zamiar zaprosić moich rodziców oraz waszych i mieć to z głowy za jednym zamachem. – odpowiedziała blondynka.
- A ja w dalszym ciągu jestem w szoku. – wydusił z siebie brat, który usiadł wreszcie na czerech literach koło swojej partnerki.
- Lily mogła być dla Ciebie szokiem, bo byliście parą kilka miesięcy. A po tylu latach związku ja wcale się nie dziwię, że kolejny brzdąc jest w drodze. – puściłam mu oczko. Blondynka posłała mi szeroki uśmiech. – A planujecie jakąś legalizacje?
- Nawet nie mieliśmy czasu, żeby o tym pogadać. – Matilde spojrzała na Lukę. – W sumie drugie dziecko w drodze, to może…
- Wiesz dobrze, że ja chciałem wziąć z Tobą ślub, kiedy jeszcze Lily nie było na świecie. Ty chciałaś poczekać, aż „wrócisz do figury” i zleciało siedem lat. – brat założył ręce na torsie. – Więc nie wykręcaj się, że to ja nie chciałem.
- Ja przecież nic nie mówię.
- Mama chyba dostanie zawału jak dowie się, że myślicie o ślubie. Przecież ona w dalszym ciągu od paru lat kolekcjonuje magazyny ślubne, ma ich cały karton. – zaśmiałam się.
Pozorną ciszę szybko zagłuszyła Lily, która przybiegła z mojej sypialni z Dino. Skoczyła na kolana swojego taty i opowiedziała mu dokładnie co robiłyśmy przez cały dzień. Luka był trochę zaniepokojony faktem, że potkałyśmy się z Marc’iem, ale nie mógł nic głośno powiedzieć w obecności córki. Uwagi zostawił dla siebie, ale jego mina mówiła wszystko.
Pożegnałam się z trójką późnym wieczorem. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że Matilde była w ciąży. W sumie nie powinnam była się dziwić, bo związek, który trwał przeszło osiem lat, musiał zaowocować. Lily rosła jak na drożdżach i dziwiłam się od dawna, że jest jedynaczką. Przez to była trochę rozpuszczona przez rodziców, ale wkrótce na świecie miał pojawić się nowy członek rodziny i to przyprawiało mnie o szeroki uśmiech na twarzy. Ciekawa byłam reakcji moich rodziców na wieść, że po raz drugi zostaną dziadkami. Tata zapewne zacząłby płakać, a mama? Zaczęłaby planować jego życie i nawet studia, które wybierze. Tak właśnie było, kiedy dowiedzieli się o ciąży z Lily. Bałam się na samą myśl, jakby zareagowali gdybym to ja była w ciąży. Wolałam jednak o tym nie rozmyślać i nie zapeszać.

Kolejne dni nie przyniosły niczego nowego i ciekawego. Pomału zamieniałam się w maszynkę do pracy, która przesiadywała po godzinach w studio i nadganiała pracę. Miałam mnóstwo zleceń i nie wyrabiałam się, więc postanowiłam coraz mocniej wciągnąć w pracę Leo. Jeździliśmy razem na plenery i wymienialiśmy się aparatem. Miał wielki potencjał i postanowiłam go wykorzystać do granic jego możliwości. Oczywiście zawodowo, bo wiadomym było, że nigdy nie spojrzy na mnie inaczej niż na przyjaciółkę. Wolałby skupić się na moim bracie, ale był szczęśliwe zakochany od lat w jednej kobiecie.
Zostałam zaproszona przez brata na uroczystą kolację u nich w domu, gdzie mieli ogłosić rodzinie radosną wieść. Tak jak się spodziewałam: wybuchła dzika radość. Mamy płakały, ojcowie gratulowali sobie nawzajem kolejnego wnuka. Siedziałam w kącie i robiłam im zdjęcia. Niektóre wyszły tak komiczne, że na sam widok śmiałam się jak głupia. Lily nie za bardzo wiedziała z czego tak się wszyscy cieszą. Siedziała ze mną i również bawiła się w fotografa swoim zabawkowym aparatem, który dostała od taty. Luka i Matilde oczywiście wytłumaczyli jej, że będzie starszą siostrą, ale dla niej to nie był jakiś wielki szok. Przyjęła to spokojnie i nawet cieszyła się na wieść o małej istotce, którą będzie się opiekować. Bałam się, że będzie zazdrosna, kiedy całe skupienie przeniesie się na dziecko, a nie na nią, tak jak było do tej pory. Przyjęłam, że jak urodzi się dziecko, to będę się nią jeszcze więcej zajmować. Nie chciałam by czuła się odepchnięta przez to, że ktoś mniejszy od niej, będzie potrzebować mamy i taty na pełen etat.
Marc’a nie spotykałam już tak często. Końcówka sezonu była dla nich wyczerpująca, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Dla mnie również znalazło się miejsce w tym małym zamieszaniu. Jeździłam na mecze tak jak do tej pory, ale i zajmowałam się konferencjami prasowymi, których było coraz więcej. Niektórzy odchodzili, ponieważ kończyły im się umowy, bądź zostali podkupieni przez inną drużynę. Cieszyłam się na wieść o nowych nabytkach drużyny. Miałam szczerze dość głupich żarcików starych pryków, którzy zaczepiali mnie zawsze na treningach. Alexis bronił mnie jak młodszej siostry, ale i sam wielokrotnie próbował klepnąć mnie po tyłku. To było oburzające, zwłaszcza, że większość z nich miała dziewczyny, żony i nie powinna się tak zachowywać na widok dziewczyny. No, ale jak wiadomo, faceci są nieznośni w obecności swoich kumpli i próbują za wszelką cenę się popisać przed nimi.
Początek czerwca przyniósł mi kolejny nawał jeśli chodzi o sesje ślubne. Nie wiem czemu, ale przyjęło się, że czerwiec to najpiękniejszy miesiąc na ślub. W każdym bądź razie tak myśleli moi klienci, ponieważ zdarzało się, że miałam dziennie po dwie, a nawet trzy sesje na plaży. Luka również zawalony był pracą, więc La Tortura spoczywała na barkach Leonarda. Nie miał on jednak nic przeciwko, ponieważ zżył się z nami i naszą firmą. Miał grono stałych klientów i coraz bardziej przyzwyczajał się do Barcelony. Zaprzyjaźniłam się z nim. Czułam, że miałam wreszcie osobę, której mogę powiedzieć dosłownie wszystko. O swoich bólach, rozterkach i przemyśleniach. Najwięcej czasu oczywiście rozmawialiśmy na temat Marc’a, który ostatnimi czasy mnie unikał. Nie wiedziałam czemu, ponieważ zaczęliśmy wszystko na nowo i staraliśmy się być normalnymi znajomymi. Takimi, którzy nie odwracają wzroku, kiedy mijają się na ulicy. Stąd też moje wielkie zdziwienie, kiedy pewnego dnia nie zwrócił na mnie uwagi, gdy mijaliśmy się na korytarzu.
- Może znalazł sobie nową dziewczynę i stara się o Tobie zapomnieć? – zasugerował Leo, który nalał nam do kubków świeżo zaparzonej kawy.
- Myślisz, że to przez to? Dziwnie się czuję, bo do tej pory to ja byłam tą osobą, która unika, ucieka i odwraca wzrok. Coś jest nie tak i chcę się dowiedzieć. – zmarszczyłam brwi. Leo w odpowiedzi zaśmiał się głośno i upił spory łyk kawy. – No co?
- Mam wrażenie, że im bardziej on Cię odtrąca, tym bardziej Ty na niego lecisz. Nie zauważyłaś tego?
- Co? Zwariowałeś. – machnęłam ręką na jego słowa. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że dalej mi na nim zależy. Od miesięcy pracowałam z chłopakami z FC Barcelony i miałam styczność również z nim. Z początku robiłam wszystko by się zemścić, później by zapomnieć, a teraz? Teraz chcę mieć zdrowe relacje z każdym piłkarzem. Nawet z nim.
- Mówię całkiem poważnie, Izz. Może w dalszym ciągu go kochasz, tylko nie chcesz się do tego przyznać? Spójrz… - zawiesił na chwilę głos, by po chwili kontynuować. - …wciąż o nim myślisz. Nasze plotkowanie zawsze kończy się na jego osobie. Nie możesz wyzbyć się swoich uczuć. Nie walcz z nimi.
- Daj spokój, Leo. Niedługo miną cztery lata od naszego rozstania. Nie chcę dalej rozmyślać, co by było gdyby. Masz na to jakieś lekarstwo?
- Może nowa miłość? – podniósł jedną brew do góry.
- Myślisz, że tego nie próbowałam? Wszyscy faceci, z którymi się umawiałam mają  mnie serdecznie dość, bo jestem zbyt trudna w zdobyciu i szybko dają za wygraną. – podniosłam ręce w geście poddania się.
- Bo dalej żywisz uczucia do Marc’a. I nie próbuj nawet zaprzeczać. – powiedział jednym tchem, bym nie zdążyła mu przerwać. – Wszystkich facetów porównujesz do niego, a nie oszukujmy się… to naprawdę wielkie ciacho!
- Leo! – krzyknęłam. – Daj już spokój!
- Prawda boli? Gadałem ostatnio z Alexis’em, kiedy wyszłaś na chwilę z mieszkania i powiem Ci, że on ma takie samo zdanie jak ja.
- Nie wierzę, że plotkowałeś z Alexis’em na mój temat! – podniosłam się z miejsca, ale po chwili opadłam z powrotem na kanapę. Miał sporo racji w tym co mówił, a ja głupia tylko podjudzałam jego wszystkie podejrzenia. Miałam wielką słabość do Marc’a i nie umiałam nad nią zapanować.
- Kochanie. – usiadł obok mnie i złapał mnie za dłonie. – Myślisz, że walcząc ze swoimi uczuciami, coś zdziałasz? – objął mnie ramionami. – Nie chcę, żebyś cierpiała, ale musisz o nim zapomnieć. Wiem, że to trudne, ale inaczej nie ruszysz z miejsca. Dalej będziesz analizować jego każde spojrzenie i słowo, a prawda jest taka, że on już dawno zaczął żyć swoim życiem. Ty też musisz. Jest to cholernie trudne, a będzie coraz ciężej.
- Co mi doradzasz? – podniosłam zaszklony wzrok.
- Albo zdecydujesz się wyznać mu to co czujesz, albo zapomnij. Nie ma innej drogi, bo będziesz coraz bardziej cierpieć. Gdy zobaczysz go z dziewczyną, będziesz analizować, czemu to Ty nie jesteś na jej miejscu. Sam przeżyłem coś takiego i wiem jakie to trudne.
- Nie mogę tak po prostu wszystkim rzucić i zapomnieć. Wiem, że starasz mi się pomóc, Leo. Ale sama zdecyduję co zrobię. – ucałowałam go w policzek.
- Marc w dalszym ciągu jest Twoją pierwszą wielką miłością i nie odpędzisz go od siebie nawet jeśli bardzo się postarasz. Zwłaszcza, że z nim pracujesz. Naucz się żyć bez niego i skup całą swoją energię na kimś innym. Błagam.
Musiałam mu przyznać rację, że zaczęłam zachowywać się dziwnie. Powinnam już dawno temu zamknąć tamten rozdział i zacząć żyć nowym życiem. Łatwiej jest jednak mówić jeśli nie przeżyje się czegoś takiego. Bolesny etap w moim życiu był już dawno za mną. Pamiętałam jednak te dobre chwile, a było ich zdecydowanie więcej. Widząc go przypominały mi się wszystkie spotkania, wszystkie nieprzespane noce i rozmowy. Aż trudno w to uwierzyć, ale kiedyś naprawdę potrafiłam stworzyć normalny związek. Potrafiłam się zaangażować i oddać drugiej osobie. Co tam, że nie trwało to zbyt długo. Z perspektywy czasu widziałam jednak, że zmieniłam się i to bardzo. Tylko nie do końca wiedziałam czy na korzyść.

************************************************ 

Hej. Wiem, że zlinczujecie w komentarzach Izabellę i jej charakter, ale gwarantuję Wam, że takie przeżycia są naprawdę trudne do zniesienia. I wiem co mówię. Postaram się napisać coś bardziej optymistycznego. Ten rozdział trochę pisany był z własnych pobudek, ale nie miejcie mi tego za złe. Wykreowałam taką postać, a nie inną. A wszyscy mają prawo do szczęścia :-) Sama nie wiem, w którą stronę mam uderzyć, a każde rozwiązanie jest dla mnie kijowe. Nie chcę zrobić z tego telenoweli, a wszystko co przychodzi mi do głowy, właśnie takie jest. Nudne i przewidywalne. Postaram się czymś Was zaskoczyć. Pozdrawiam :*

***********************************************************

***********************************************************