Powrót do
rzeczywistości był dosyć bolesny. Miałam wrażenie, że na La Palma zostawiłam
cząstkę siebie, tę która potrafiła się bawić i szaleć. W Barcelonie znów
dopadła mnie rutyna pracy w La Tortura i wizja kolejnych sesji z piłkarzami.
Okienko transferowe pękało w szwach, wiele osób opuszczało nasze barwy, inni
dopiero je zakładali. Największą sensacją było sprowadzenie Neymara. Wcale nie
cieszyłam się z tego powodu, ponieważ osobiście bardziej przeżyłam odejście
Thiago do Bayernu Monachium. Bardzo się do niego przyzwyczaiłam i choć od dawna
mówił o transferze, jakoś nie brałam tego zbyt poważnie.
Przed
pierwszym meczem pod wodzami Martino byłam bardzo zdenerwowana. Towarzyszyłam
Matilde w kolejnej wizycie u ginekologa, co naprzemiennie wywoływało u mnie płacz
i radość. Widząc na ekranie maluszka, który miał przyjść na świat przed końcem
roku, byłam najszczęśliwszą ciocią na świecie.
Spotykałam się
z Marc’iem od czasu do czasu. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ponieważ
spędzaliśmy wspólnie czas jak starszy dobrzy znajomi. Z korzyściami. Nikt o tym
nie wiedział i nie miał nawet prawa znać prawdy. Zastrzegłam Marc’a o tym, że
jeśli ktokolwiek dowie się o naszych spotkaniach, to pożegna się ze swoją
najcenniejszą częścią ciała. Przystał na to bez zbędnych słów. Miałam wrażenie,
że dalej umawia się z Aną, ale nie miałam odwagi by go o to zapytać. Nie
chciałam wtrącać się w nieswoje sprawy, a to że chciał ją zdradzać, to już jego
biznes. Ja nie miałam sobie nic do zarzucenia.
- Jak czuje
się Matilde? – spytał Leo, po tym jak weszłam do studia z opakowaniem pączków z
czekoladą.
- Mówi, że
dobrze. Już nie stresuje się tak bardzo, bo to drugie dziecko. – usiadłam przy
ladzie i otworzyłam pudełko. – Częstuj się.
- Jestem na
diecie. – odrzekł chłopak, próbując nie zwracać uwagi na słodkości, które gdyby
tylko mogły to wykrzykiwałyby jego imię.
- Zwracasz
uwagę na kalorie? Od kiedy? – spytałam z pełną buzią.
- A Ty widzę,
że już na to nie zważasz… Niech zgadnę: spalasz kalorie z Marc’iem. – poruszał
znacząco brwiami.
- Ciii! –
pisnęłam i rozejrzałam się po studio. – Jest Luka? – brunet pokiwał głową. –
Wiesz, że nikt nie może o tym wiedzieć.
- Nie wiem po
co te całe podchody, tajemnice. Wszyscy wiedzą, że jesteście dla siebie
stworzeni i nikt tego nie zmieni.
- Nawet Ana?
- A co ona ma
do tego? To stara bajka. – machnął ręką.
- Wydaje mi
się, że nie. W zasadzie to nie jestem niczego pewna, ale pamiętasz jak mówiłam
Ci, że rozmawiałam z Sergi’m? – brunet przytaknął. – No, więc myślę, że Marc
gra na dwa fronty. Ze mną wiesz… łączy go tylko miłe spędzenie wolnego czasu, a
ona… to chyba coś poważniejszego.
- Gdyby
faktycznie to było coś poważnego, to przecież nie sypiałby z Tobą. Nie bądź
niemądra, Izz. I nie kracz. Gadasz o
niej i pewnie wykraczesz.
- Mam dziwne
przeczucie. Nic w tym złego.
- Ale skoro
wam ze sobą dobrze, to nie wiem po co tworzyć teorie spiskowe. Jeżeli
faktycznie masz rację, to jego związek nie wypali na kłamstwie.
- Może i masz
rację…
- Pewnie, że
mam. Nie cierpię rozmawiać z Tobą na temat Marc’a. Najchętniej złapałbym go za
ramiona i potrząsnął parę razy, by wreszcie zmądrzał i przejrzał na oczy.
Przecież on Cię kocha. Czemu nie możecie przestać bawić się w kotka i myszkę?
To naprawdę zaczyna przypominać telenowelę.
- Tak Ci się
tylko wydaje. Jestem osobą niezależną… a nawet umawiającą się na randki! – Leo
wybałuszył oczy i podniósł się z miejsca. – Pamiętasz Marcelo? Dzwonił do mnie
kilka razy. Wreszcie dałam się namówić na kawę.
- Mówisz
prawdę? – klasnął w dłonie. – Jestem całkowicie zachwycony. Z tego co mówiłaś
to jest naprawdę nieziemski, a w dodatku inteligentny.
Chwila
plotkowania została przerwana przez klienta, który wszedł do studia. Też cieszyłam
się na spotkanie z Marcelo i wprost nie mogłam się tego doczekać.
Marc wyjechał
na weekend do rodziny. Sama postanowiłam odwiedzić rodziców, którzy ciągle
gadali o wnukach. Chcieli dowiedzieć się, kiedy doczekają się ich z mojej
strony, ale skutecznie ucięłam temat mówiąc, że w najbliższej przyszłości nie
planuję potomstwa. Ani nawet zamążpójścia. Byli rozczarowani, ale pochłonięci
całkowici myślą o swoim nowym wnuku, który miał przyjść na świat za dwa
miesiące.
Po powrocie do
swojego mieszkania, zastałam pod drzwiami wielki bukiet róż. Nie było
karteczki, więc nie wiedziałam o co chodzi. Na początku obstawiałam, że to
sprawka Marc’a, ale on nie był w stanie na tak romantyczny gest. Raczej nie
miałam cichego wielbiciela, więc ta opcja również odpadała. Zadzwoniłam do Leo,
potem Luki, żaden z nich nie był w to zamieszany. Pozostało mi jedynie czekać
na rozwój sytuacji.
W niedzielny
wieczór do Barcelony wrócił Marc. Już chyba zapomniał drogi do swojego
mieszkania, ponieważ od razu przyjechał do mnie. Zamówiliśmy chińszczyznę,
którą zajadaliśmy się przed telewizorem w salonie.
- Jak weekend?
Co u rodziców? – spytałam próbując nabrać pałeczkami kulkę ryżu.
- Pozdrawiają
Cię. – zarówno ryż, jak i pałeczki wylądowały na podłodze. Mało brakowało a i
szczęka, która mi opadła, również by tam się znalazła.
- Jak to? –
wybełkotałam po chwili całkowitego zaskoczenia.
- Normalnie.
Powiedziałem im, że jadę do Ciebie wieczorem. Kazali Cię pozdrowić, więc
przekazuję. – dla niego było to coś najnormalniejszego na świecie. Pamiętałam
rodziców Marc’a jako bardzo miłych ludzi. Po naszym rozstaniu nie spotkałam ich
ani razu. – Powiedziałem coś nie tak?
- Dziś doszłam
do wniosku, że żyjesz w kłamstwie. Przynajmniej na tym opiera się Twój związek.
– chciałam wybadać go o sytuację z Aną i nie miałam innego pomysłu, by to
zrobić. Postanowiłam mówić wprost.
- Jaki
związek? – wybałuszył oczy. – My… - wskazał na nas. – Nie jesteśmy w związku.
- Co Ci też
przyszło do głowy, by tak twierdzić? Przecież nie o to mi chodzi! – uderzyłam
go w ramię. – Chodzi mi o Twój związek z Aną. Chyba nie powinieneś jej zdradzać
ze swoją byłą… dziewczyną.
- Przecież ja
jej nie zdradzam. – spojrzał na mnie spod byka. – Wciąż jesteś zazdrosna o nią?
Zerwałem z nią jakieś trzy miesiące temu. Nic mnie z nią nie łączy, więc nikogo
nie zdradzam. Gadałaś z kimś na ten temat? – przyjrzał mi się uważnie. – Sergi?
- W zasadzie
to gadałam z nim na ten temat bardzo dawno temu. Myślałam, że wciąż jest
aktualny.
-
Nie, nie jest. Przypominam Ci, że jeżeli jestem w związku, to nie jestem tą
osobą która zdradza. Nigdy mi się to nie zdarzyło i nie zdarzy.
-
Nie chwal dnia przed zachodem słońca. – tym razem to ja oberwałam w bok. – Ała!
-
Aż tak się o mnie martwisz? – przybliżył się do mnie i odłożył swoją miseczkę
na stolik. – Między nami jest dobry, najlepszy układ, więc nie psujmy tego.
-
Jestem tego samego zdania. – odwzajemniłam jego szeroki uśmiech.
**5
miesięcy później**
Miałam
poukładane życie w każdym możliwym aspekcie. Nie było mowy o żadnych
nieoczekiwanych i nieprzemyślanych decyzjach. Wreszcie miałam wszystko pod
kontrolą. Zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, wszystko zmierzało w
dobrym kierunku.
Zaczęłam
umawiać się z Marcelo od czasu do czasu. Bardzo go lubiłam i przebywanie w jego
towarzystwie było dla mnie odskocznią od codziennego harmidru w pracy.
Jeździłam do Madrytu, on do Barcelony i kursowaliśmy tak przez ostatnie
tygodnie. Było mi tak wygodnie, ponieważ mogłam dalej być całkowicie wolna i
niekontrolowana. Nie byliśmy oficjalną parą, ale w pewnym sensie tak się
czułam. Jeżeli chodzi o Marc’a to spotykaliśmy się od czasu do czasu, ale po
tym jak zaczęłam umawiać się z Marcelo, zminimalizowałam wizyty do minimum.
Piłkarz od razu wyczuł co jest grane, ale nie przejął się tym zbyt dogłębnie.
Stwierdził, że to nawet lepiej, bo zaczęliśmy się zbyt do siebie przywiązywać.
Zabolały mnie jego słowa. Może i miał rację w tym, że zbyt często spotykaliśmy
się na niezobowiązującym seksie, ale nie musiał mówić tego wprost. Miałam
nadzieję, że powie, że były to naprawdę magiczne chwile, tak jak było to w moim
przypadku, i że będzie je pamiętać na długo. Zdecydowanie się przeliczyłam.
Marcelo
był zupełnym przeciwieństwem Marc’a. Potrafił wyrazić swoje uczucia w więcej,
niż jednym chaotycznym zdaniu. Był przyjazny dla świata, kochał ludzi i chyba
właśnie dlatego chciał zostać lekarzem. W zasadzie to już nim był. Miał staż w
jednym z najlepszych szpitali w centrum Madrytu i zapowiadał się na wspaniałego
doktora z czystym powołaniem do zawodu. Przebywanie w jego towarzystwie
sprawiało mi niesamowitą radość i
wyciszenie. Nie musiał nic robić. Wystarczyło, że był i posyłał mi swój
czarujący uśmiech, który przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Czy byłam
zakochana? Nie potrafiłam otworzyć się przed kimś obcym, a oswajanie zajmowało
mi naprawdę sporo czasu. Chciałam się w nim zakochać, ale wiedziałam, że
przyjdzie mi na to długo czekać.
-
To jak? Ta czy ta? – Matilde z zniecierpliwioną miną po raz setny wskazała na
dwie sukienki, które kurczowo trzymała w swoich dłoniach. Wybierałyśmy sukienki
dla druhen na jej własny ślub. Mój brat zdecydował się na oświadczyny, podczas
mojego pobytu na La Palma, dlatego byłam strasznie zaskoczona, kiedy
dowiedziałam się po powrocie o ich planach. Chcieli wziąć ślub niedługo po
urodzeniu się ich potomka. Kiedy po powrocie ze szpitala wzięłam na ręce małego
Matteo, byłam najszczęśliwszą ciocią na świecie. Jego głośny płacz wypełniał
cały dom, Lily spisywała się naprawdę dzielnie jako starsza siostra, a moi
rodzice? Płakali jak to mieli zawsze w zwyczaju. Chciałam odciążyć młodych
rodziców od swoich obowiązków, ponieważ mieli sporo pracy przy noworodku.
Zabierałam Lily na długie spacery, lody, a nawet do wesołego miasteczka.
Chciałam mieć pewność, że będzie czuć się kochana i aby nie pomyślała, że
maluszek wypełnia cały świat jej rodziców.
-
Nie jestem pewna, ani tej, ani tej… - zwróciłam się do ekspedientki. – Ma może
Pani coś bardziej klasycznego?
-
Trudno będzie mi znaleźć coś klasycznego w kolorze, który wybrała panna młoda.
– kobieta zmarszczyła brwi i zniknęła pomiędzy wieszakami. Matilde wybrała
lawendę jako kolor przewodni, więc nie rozumiałam czemu miałby być to jakiś
problem. Widziałam mnóstwo sukienek w takim kolorze. Co prawda nie wszystkie
nadawały się do założenia na wesele, ale nie powinna robić problemów. Przecież
to jej praca, a my płacimy za jej czas.
Ekspedientka
wróciła z kilkoma sukienkami przewieszonymi przez ramię. Powiesiła je na
specjalnym manekinie i udała się w dalszym poszukiwaniu kreacji dla druhen.
-
Myślę, że ta jest piękna. – wskazałam na fioletową sukienkę nad kolano, z
rozkloszowanym dołem i pięknym kwiatowym ornamentem na dekolcie.
-
Też mi się podoba. – klasnęła w ręce panna młoda. Nie chciałyśmy dalej szukać,
ponieważ było już przesądzone. Obie równie mocno zakochałyśmy się w sukience i
koniec kropka. Pozostało jedynie sprowadzić druhny i zrobić odpowiednie
przymiarki.
Jako
świadek miałam pełne ręce roboty. Zajmowałam się dosłownie wszystkim i
chciałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Począwszy na sukni panny
młodej, a na krawacie pana młodego kończąc. Oczywiście w pomocy przyszedł mi
Leo oraz mama, którzy wyręczali mnie w wielu sprawach. Matilde również chciała
mieć coś do powiedzenie, bo był to w zasadzie jej ślub, ale ja przejmowałam się
jakbym co najmniej to ja wychodziła za mąż. Panna młoda zdecydowała, że
świadkiem będzie jej brat, którego poznałam na przyjęciu zaręczynowym. Bardzo
miły i sympatyczny chłopak, widziałam dobrze, że Matilde chciała mnie z nim
zeswatać, ale postanowiłam pójść na ślub z Marcelo. Zgodził się z wielką
radością na moje zaproszenie. Byłam trochę zdezorientowana, ponieważ dobrze
wiedziałam, że Marc widniał na liście zaproszonych gości. Wiedziałam dobrze, że
nie zamierza przyjść sam, więc i ja nie powinnam mieć wyrzutów sumienia. A
jednak coś ukłuło mnie w sercu.
Kolorystyka
ślubu miała być utrzymana w lawendzie, jedynie świadkowie mogli zaszaleć z
kolorem i założyć coś zupełnie innego. Oczywiście nie chciałam się zbyt
wyróżniać. Założyłam sukienkę, która składała się z dwóch części: grafitowa
góra, z wycięciami na plecach oraz jaśniejszy zwiewny dół, który falował przy
każdym moim kroku. Do tego wysokie jak diabli szpilki i rozpuszczone włosy,
które ułożyła mi fryzjerka. Czułam się znakomicie, a kiedy zobaczyłam Marcelo,
moje nogi ugięły się pode mną. Miał idealnie dopasowany czarny garnitur, białą
koszulę na spinki oraz muchę, która dodawała mu uroku. Uśmiechnęłam się na jego
widok i przywitałam mocnym uściskiem.
-
Zjawiskowa jak zawsze. – skomentował krótko. Złapałam go pod rękę i weszłam do
kościoła, gdzie schodzili się powoli wszyscy goście. Druhny wiedziały co mają
robić, więc nie przyszło mi nic innego jak zająć miejsce świadka, obok brata
Matilde. Przywitał mnie całusem w policzek, na co odpowiedziałam uśmiechem.
Wśród gości dostrzegłam Marc’a. Miał na sobie dopasowany granatowy garnitur.
Wyglądał obłędnie, ale to chyba coś normalnego w jego przypadku. Mógłby brać
worek na śmieci, a i tak wszystkie oczy skierowane byłyby na właśnie niego.
Koło niego dostrzegłam kilku graczy FC Barcelony, którzy przyszli z osobami
towarzyszącymi. Obok Marc’a stała nieznajoma mi rudowłosa dziewczyna. Byłam
ciekawa kim jest, ale nie zamierzałam zaprzątać sobie nimi głowy. Odwróciłam
się w stronę wejścia głównego i dostrzegłam maszerującego Lukę. Zajął miejsce
obok mnie i nerwowo ściskał mi rękę. Próbowałam go uspokoić, ale każda moja
próba kończyła się niepowodzeniem. Mama trzymała na rękach Matteo, pomiędzy nią
a tatą, siedziała Lily, która miała za zadanie podać rodzicom obrączki ślubne.
Złapałam spojrzenie Marcelo, który uwodził mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, że
mało brakuje do tego, żebym rzuciła się na niego i zerwała z niego ubranie.
Powstrzymywał mnie fakt, że znajdowaliśmy się w kościele, no i wokół nas
znajdowało się mnóstwo ludzi. Po chwili mój wzrok trafił na Marc’a. Obserwował
mnie bacznie, ale udawał, że wcale tego nie robi. Wymieniłam z nim delikatny
uśmiech i spojrzałam na wejście, w którym stała najpiękniejsza panna młoda jaką
kiedykolwiek widziałam. Trzymała pod rękę swojego tatę i powoli ruszyła w
kierunku ołtarza.
**********************************
Hej!
Trochę dawno mnie tu nie było, ale tak to jest gdy wiele spraw zaprząta moją
głowę i nie wiem w co włożyć ręce. Mam nadzieję, że choć trochę podoba się Wam
rozdział. Liczę oczywiście na opinie w komentarzach.
Ponadto
proszę o wzięcie udziału w mini ankiecie z prawej strony bloga. To dla mnie
niezmiernie ważne.
Pozdrawiam
i do kolejnego :-)