Ostatnim
meczem sezonu Barca zmiotła rywali i dosłownie rozłożyła ich na łopatki. To był
dobry czas dla piłkarzy, którzy płakali jak małe dzieci, unosząc do góry
m.in. puchar La Liga. Cieszyłam się, że
mogę to wszystko z nimi przeżywać. Również wzruszenie u mnie osiągnęło
maksimum, a zaszklone oczy nie pozwalały na zrobienie dobrych zdjęć. Spięłam
się i dokończyłam pracę, by później z nimi świętować.
Zabawa zaczęła
się na bogato. Drinki, szampan i najróżniejsze i najdziwniejsze alkohole lały
się strumieniami. Z początku imprezę obsługiwał szereg kelnerek i kelnerów, ale
już po dwóch godzinach zrobił się całkowity rozgardiasz. Bawiliśmy się w domu
Iniesty, więc wreszcie nie musiałam czuć się odpowiedzialna za cokolwiek. Nie
zamierzałam oczywiście pójść w ślady niektórych chłopców, którzy pili i jeszcze
szybciej zwracali zawartość swoich żołądków.
- No siema,
siema. Jak się bawisz, maleńka? – spojrzałam na Chilijczyka, który wzrostem nie
grzeszył, ale uwielbiał docinać mi mój wzrost. Nie należałam do najmniejszych
osób, ale swobodnie czułam się na obcasach, dzięki którym zdawałam się być
odrobinę wyższa.
- Te, mały. –
pogroziłam mu palcem, ale po chwili razem śmialiśmy się z innych. Siedzieliśmy
razem przy barze i co chwile nalewaliśmy sobie nawzajem alkohol. Uwielbiałam
Alexis’a, ponieważ zawsze mówił szczerze i nie potrzebował do tego alkoholu.
- Jedziesz z
nami na kilka dni na La Palma? – spytał w pewnym momencie.
- No jasne. –
odpowiedziałam bez namysłu. Dowiedziałam się, że jadą w całkiem męskim gronie,
więc po chwili starałam się wykręcić, ale Alexis nie chciał nawet tego słyszeć.
Stwierdziłam, że i tak jutro nie będzie o niczym pamiętać, więc dałam za wygraną.
W pewnym
momencie mój wzrok padł na Marc’a, który bardzo głośno rozmawiał z Aną.
Sprzeczali się o coś, chłopak pił, a dziewczyna gestykulowała rękoma. Nie
specjalnie podsłuchiwałam, ale nie dało się inaczej, ponieważ byli zbyt głośni.
Thiago próbował załagodzić sprawę, ale już po chwili dwójka się rozeszła w dwie
różne strony. Marc podszedł do nas i wypił na start dwa karniaki. Wylał z
siebie potok przekleństw i usiadł naprzeciwko mnie.
- A Izz jedzie
z nami na La Palma. – klasnął w ręce Alexis. Miałam wrażenie, że znów popłynie
stek przekleństw, ale przyjął to nawet spokojnie. Wzruszył jedynie ramionami i
wlał w siebie kolejny kieliszek.
- Może
spauzujesz trochę? – podniosłam jedną brew do góry, widząc jak krzywi się przy
kolejnym wypitym kieliszku.
- A co Ty moja
mama? – nie zamierzałam bawić się w jego niańkę i dałam sobie już spokój.
Działał mi na nerwy jak nikt inny. Postanowiłam go całkowicie olać i bawić się
w najlepsze. Razem z drinkiem w jednej ręce oraz z przewieszoną drugą ręką
przez ramię Busquets’a, tańczyliśmy wolnym krokiem do szybkiej nuty. Zaczynało
się robić coraz później, ale impreza wcale nie zwalniała tempa.
Po północy
wszyscy byli już wstawieni. No może prócz Matilde, która wpadła na chwilę z
moim bratem, dzięki czemu miałam z kim zamienić słówko, bez zbędnych bełkotów.
- Jak się
bawisz? – zwróciła się do mnie.
- Średnio, ale
czego mogę się po nich spodziewać? Piją, tańczą, piją. – wzruszyłam bezradnie
ramionami. Sama już dość sporo wypiłam, ale stwarzałam pozory trzeźwości.
Dziękowałam w duszy, że miałam dosyć dobrą głowę, bo widząc znów w akcji
Alexis’a, miałam serdecznie dość.
- Słyszałem,
że lecisz z chłopakami na Kanary. – zaśmiał się brat podchodząc do nas od tyłu.
- A o kogo
niby? – obróciłam się do niego przodem.
- Sergi
Roberto mi powiedział przed chwilą. – machnęłam ręką na jego słowa i upiłam
spory łyk soku pomarańczowego. – To jedziesz czy nie?
- Alexis
zaproponował, a ja nie odmówiłam. W sumie to nie wiem czy chcę jechać z nimi i
mieć tydzień wyjęty z życia przez ciągłe imprezowanie.
- Powinnaś
jechać i odpocząć. – wtrąciła Matilde. – Ciągle pracujesz, a to wcale nie jest zdrowe.
- Wiesz dobrze
jak to się skończy. Będę niańczyć nawalonych chłopaków i w ogóle się nie
zabawię. Już trochę imprez z nimi przeżyłam. – uśmiechnęłam się do niej.
Blondynka pokiwała jedynie głową z dezaprobatą i upiła trochę wody z butelki. –
No co?
- Nie, nic. –
zaśmiała się. – I tak pojedziesz. Znam Cię nie od dziś.
Miała trochę
racji. Nie umiem odmawiać, a wiadomym było, że Alexis tak szybko nie odpuści.
Nie chciałam jechać jako piąte koło u wozu i przenudzić się przez cały wyjazd,
więc zaplanowałam nawet chorobę. Oczywiście jak to bywa w moim przypadku,
wszystko obróciło się przeciwko mnie.
Już następnego
dnia po feralnej imprezie rozdzwonił się mój telefon. Sanchez dał mi dzień na
skompletowanie swojej garderoby i wsadził nawet w szparę pod drzwiami kopertę z
biletem lotniczym. Chciałam wybrnąć z sytuacji, ale nie potrafiłam. Nie pomógł
mi nawet brat, który miałam nadzieję, że narzuci mi jakąś niecierpiącą zwłoki
sesję zdjęciową. Ale oczywiście tak się nie stało. Dostałam oficjalne
błogosławieństwo na wyjazd i ponad tydzień wolnego. Jeszcze chyba nigdy tak nie
miałam, że aż tak bardzo nie chciałam jechać na wakacje. Niby miał to być
tydzień w raju, z dala od pracy, zobowiązań i beztroskim czasem, a miałam
wrażenie, że jadę tam za karę. Czemu? Sam fakt, że byłam samą dziewczyną
zaniepokoił mnie na pierwszy ogień. Wiedziałam jednak, że z Alexis’em, Serg’im
oraz Thiago nie zginę. Co prawda Marc zawsze mógł wyrzucić mnie za burtę
podczas rejsu statkiem, ale taką myśl skutecznie odpędzałam od siebie. Spakowałam
jednak ubrania i kosmetyki do walizki. Coś mi się o życia w końcu należało.
Pojechałam na
lotnisko wraz z rozentuzjowanym Chilijczykiem. Cieszył się na wyjazd jak małe
dziecko. Widząc jego uśmiechniętą buźkę, sama od razu miałam lepszy humor,
który uległ małemu pogorszeniu widząc na lotnisku resztę ekipy.
- Wy już
oficjalnie jesteście razem? – burknął Marc na nasz widok.
- Słucham? –
podniosłam wzrok i skierowałam go na jego osobę. – Nic Ci do tego.
Potrafił
zepsuć mi humor w ułamku sekundy. Jedyną osobą która powstrzymywała mnie od
ucieczki był Sanchez. To właśnie dla niego jechałam i postanowiłam spędzić na
La Palmie najlepsze wakacje w swoim życiu.
Wylądowaliśmy
po niespełna godzinie na lotnisku Brena Alta. Od początku nie spodobała mi się
pogoda, ponieważ było pochmurnie i nieprzyjemnie, ale taksówkarz gwarantował
poprawę warunków.
Zameldowaliśmy
się w hotelu z widokiem na ocean i rozkoszowaliśmy się widokiem. Było
nieziemsko. Zdecydowanie lepiej niż to sobie mogłam wyobrazić. Pogoda może
faktycznie z początku mnie zniechęciła, ale dla samego widoku mogłabym dać się
pokroić. Założyłam na siebie wełniany sweter i usiadłam na parapecie, by
podziwiać widoki przez obiektyw swojego aparatu. Kiedy tylko zaczął się zachód
słońca wybiegłam na plażę, schodkami które prowadziły z tarasu mojego pokoju i
oddałam się robieniu zdjęć.
Czułam, że
ktoś mnie bacznie obserwuje, ale nie dałam się wybić z pracy. Chciałam uchwycić
piękno zachodzącego słońca. Brodziłam po kolana w wodzie, ale wcale mi to nie
przeszkadzało. Woda była wyjątkowo ciepła, ale czułam, że robi się coraz chłodniej.
Chmury spowiły całe niebo i już niebawem pojawiły się pierwsze błyskawice.
- Wchodź do
środka. Zaraz będzie padać. – usłyszałam głos Marc’a, który krzyknął do mnie ze
swojego tarasu. Opierał się dłońmi o barierkę i nie przejmował się mżawką,
która rozkręcała się na dobre. Przyznałam mu rację i podbiegłam schodami wprost
do jego apartamentu. Miałam najbliżej, a zaczynało już kropić i nie chciałam
zalać swojego aparatu, który nie był tani.
- Chciałam
trochę popracować. – stwierdziłam zaraz po przekroczeniu progu. Marc rzucił mi
ręcznik, którym mogłam się przetrzeć i zaprosił na kanapę.
- Znowu ta
Twoja praca. Jesteś na wakacjach. Powinnaś odpoczywać. – zauważył i podał mi
szklankę soku. – Może chcesz coś ciepłego? Herbata?
- Dzięki, to
miłe z Twojej strony, ale prawie nie zmokłam, a na zewnątrz nie jest aż tak
zimno.
- Po prostu
nie chcę, żebyś się przeziębiła. – poczułam, że moje policzki delikatnie się
rumienią, ale nie pozwoliłam by to zauważył. Podeszłam do okna i wbiłam wzrok w
zbliżającą się wielkimi krokami burzę. – Zrobiłaś jakieś fajne zdjęcia? – podałam
mu aparat i przejrzeliśmy wynik mojej pracy. W takiej formie nie zrobiły na
mnie żadnego wrażenia, ale miałam nadzieję, że na laptopie lub już wywołane
będą prezentować się znacznie lepiej.
- A gdzie
reszta? – próbowałam przerwać niezręczną ciszę.
- Poszli na
miasto, żeby się rozejrzeć. Pewnie niedługo wrócą, bo złapie ich deszcz. –
kiwnęłam głową, choć poczułam się dziwnie wiedząc, że jesteśmy całkiem sami.
Niby weszłam do jego pokoju świadomie, ale wiedza, że za ścianą nie ma Alexis’a
trochę mnie przeraziła. Oczywiście nic mi nie groziło w obecności Marc’a, ale w
dalszym stopniu czułam się nieswojo w jego towarzystwie.
- Gramy w coś?
– wskazałam na szafkę pełną przeróżnych gier planszowych, co przyjęłam z
wielkim entuzjazmem. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła z nim gadać na wszystkie
tematy jak kiedyś, więc perspektywa zagrania w coś (bez zbędnych słów) była
całkiem kusząca.
- No jasne.
Może napijemy się wina? Mam w barku całkiem sporą kolekcję, a nie chcę pić sam.
– podniósł jedną brew do góry. – Kieliszek wina na pierwszy wieczór w La Palma.
Przytaknęłam
ochoczo. Czułam, że nie przetrawię „chińczyka” na trzeźwo, a błyskawice
przeszywające niebo wcale nie dodawały mi otuchy. Usiedliśmy na dywanie i
zabraliśmy się za rozkładanie pionków na planszy. Marc w między czasie
przyniósł kieliszki i butelkę białego wina, którą otworzył jeszcze przy barku.
Rozlał je i usiadł tuż przy mnie na ziemi.
Gra całkowicie
odciągnęła mnie od wichury panującej za oknami. Palmy uginały się przez
szalejący wiatr, a deszcz przeczesywał plażę. Było naprawdę nieprzyjemnie, a
podobno mieliśmy spędzić wspaniały czas w raju na ziemi. Nic bardziej mylnego.
Nie dość, że pogoda była niesprzyjająca, a chłopcy gdzieś zniknęli, to grałam w
chińczyka z Marc’iem i próbowałam znieczulić się winem. To nie był najlepszy
pomysł.
- Ej, teraz
moja kolej! – krzyknął Marc, kiedy zauważył, że znów próbuję rzucić kostkami
dwa razy pod rząd. Puściłam mu całusa ponad planszą i wykonałam ruch moim
pionkiem. – Oszukujesz. Jak ja mam z Tobą niby grać?
- Ja nie
oszukuję. Wypraszam sobie. – założyłam ręce na piersiach. Oczywiście, że
starałam się oszukiwać, bo nie było nawet najmniejszych szans na wygraną. To on
miał jakieś dziwne szczęście i potrafił mnie ograć nawet w chińczyka.
- Dawaj
kostki. – wyciągnął dłoń w moją stronę, ale mi nawet nie przeszło przez myśl,
by mu je oddać. Schowałam obie dłonie za plecami i uśmiechnęłam się szeroko. –
No daj.
- Teraz moja
kolej. – próbowałam rzucić kostką po raz trzeci, ale w odpowiednim momencie
złapał mnie za oba nadgarstki.
- Nie umiesz
przegrywać. – przybliżył się do mnie niebezpiecznie. Kiedy wszedł kolanem na
planszę, wiedziałam dobrze, że gra już skończona, więc jedynie spoglądałam na
niego. Nie wiedziałam czy mam uciekać, czy zostać. Podświadomie ciało kazało mi
zostać, choć wiedziałam dobrze, że nie było to zbyt mądre posunięcie.
Marc
przewrócił mnie na podłogę i usiadł okrakiem, uniemożliwiając mi przy tym
jakikolwiek ruch. Nie byłam przerażona, tak jak powinnam być. Czułam się
zaskakująco dziwnie, ale wcale nie chciałam uciekać. Przeciwnie.
Dotknął nosem
mój policzek, przez co mogłam poczuć jego ciepły oddech na mojej szyi. Kiedy
złożył kilka pocałunków na moim dekolcie poczułam jak dreszcze przeszywają całe
moje ciało. Nie odrywając ode mnie ust, podniósł się wyżej, tak że całował
delikatnie moją szyję i przeszedł płynnie na policzek. Czułam co się dalej
stanie, ale nie chciałam tego przerywać. Przejechałam paznokciami po jego
plecach przez co poczuł się jeszcze pewniej. Złączył nasze usta w długim
pogłębianym coraz bardziej pocałunku. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak
bardzo mi tego brakowało. Wykorzystałam chwilę jego słabości, by przerzucić go
na łopatki i zasiąść nad nim okrakiem. Przejęłam kontrolę, co bardzo mu się
spodobało. Miał z początku mylne wrażenie, że rzucę się na niego z pięściami i
zwyzywam od najgorszych. Nie miał świadomości, że miałam takie samo prawo do
odrobiny czułości jak on. Delikatnie podciągnęłam jego białą sportową koszulkę do
góry. Podniósł się nieznacznie, bym mogła zdjąć ją do końca i rzucić w kąt.
Opadł z powrotem na ziemię i czekał na rozwój sytuacji. Oparłam dłonie o jego
nagi tors i spojrzałam na niego uważnie. Miałam nad nim kontrolę, którą nie
chciałam się z nikim dzielić. Wykorzystał moje chwilowe zawahanie i przerzucił
mnie z powrotem na łopatki. Zdjął mój wełniany sweter, który powędrował w
bliżej nieokreślonym kierunku. Kiedy zaczął rozpinać guziki w mojej bluzce,
moje dłonie powędrowały na jego pasek, który po chwili również leżał na
podłodze. Przypominałam starą siebie. I chyba zaczynało mi się to na nowo
podobać. Rozpięłam guzik w jego dżinsach i już po chwili chłopak pozbył się
również ich. Zsunęłam swoje szorty i zostałam w samej bieliźnie, którą równie
szybko straciłam. Leżałam na puchowym dywanie, pod ciężarem Marc’a, który na
nowo poznawał moje ciało. Co chwilę
wydawał z siebie stłumiony krzyk i wpijał się na nowo w moje usta. Kilkukrotnie
tego wieczoru to ja byłam górą i dyktowałam warunki. Uprawialiśmy seks tak
długo, aż oboje opadliśmy bezsilnie na podłogę, próbując złapać pospiesznie
oddech. Byłam rozbawiona z sytuacji, a kiedy podniosłam się na łokciach i
zauważyłam minę Marc’a, mój uśmiech się pogłębił. Był wyczerpany do granic
możliwości i nie miał siły by podnieść się z podłogi.
Z szerokim
uśmiechem naciągnęłam na siebie ubranie, które porozrzucane było po całym
pokoju. Kiedy na mnie spojrzał, puściłam mu w locie całusa i wyszłam
zatrzaskując za sobą drzwi. Miał prawo poczuć się wykorzystany.
*******************************************
Hej! Nowy rozdział z pozdrowieniami dla tegorocznych maturzystów. Powodzenia na matematyce! :-) Pokręciłam trochę w rozdziale, ale mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko :D Pozdrawiam :*
przeczuwałam, że z tej ich gry nic nie wyjdzie. ;)
OdpowiedzUsuńIsabell i Marc nieźle zaczęli wspólne wakacje. jakby nie patrzeć warunki ku temu sprzyjały.
Bartra rzeczywiście mógł poczuć sie wykorzystany, czyli tak jak ona kiedy z nią zerwał. może te uczucia otworzą mu oczy i zrozumie ją, jak sie wtedy czuła.
do kolejnego! ;)
nowy bohater = kłopoty?
kim okaże sie intruz, który "zagościł" w kuchni w domu Fabregasów o tak wczesnej porze?
rodział trzeci - para-siempre-fcb.blogspot.com
serdecznie zapraszamy ;)
Ah ta niegrzeczna Isabell :D
OdpowiedzUsuńCiekawe , czy to taka zagrywka i chce żeby poczuł się tak jak ona , kiedy ją rzucił czy naprawdę nadal coś do niego czuję ^^
W następnym odcinku będzie na pewno bardzo ciekawie xD
Już się nie mogę doczekać <33
Buziaki :*
Końcówka przegenialna !!! Strasznie lubie Isabell i mam nadzieje, że tym co zrobiła otworzy Marcowi oczy :D powodzenia w pisaniu nastepnego, bo już się nie moge doczekać
OdpowiedzUsuńOoo, genialny rozdział! Isabell, moja! uwielbiam ją, mówiłam już? Niby szkoda Marca, ale powinien wiedzieć, jak się czuła dziewczyna kiedy z nią zrywał. Czekam na kolejny ;*
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na drugi rozdział opowiadania o Thiago Alcantarze http://una-obsesion.blogspot.com/ Pozdrawiam ; *
OMG, rozdział genialny! Marc potrafi być miły,jeśli chce. W prawdzie mówiąc szkoda,że Isabell wyszła zostawiając go samego, a z drugiej strony nie. Niech wie co to znaczy wykorzystać człowieka. Czekam na kolejny. :)
OdpowiedzUsuńJestem C: Wybacz, że tak póżno, ale ostatnio wogóle nie mam czasu na żadne pisanie :c Rozdział wyszedł...boski! Szczególnie fajny pomysł z tą ostro zakrapianą imprezą c: sama bym czegoś takiego nie wymyśliła. Jest scenka, co niezmiernie mnie cieszy, a jej zakończenie jest co najmniej zaskakujące. Czy Isabell chce mu pokazać co to znaczy kogoś wykorzystać? :P Bardzo podobał mi się wątek z tą grą i kostkami, uroczy *,* mam nadzieję, że szybko napiszesz kolejny! I na koniec takie oklepane; życzę weny :)
OdpowiedzUsuń