5.05.2014

Chapter 16


Ostatnim meczem sezonu Barca zmiotła rywali i dosłownie rozłożyła ich na łopatki. To był dobry czas dla piłkarzy, którzy płakali jak małe dzieci, unosząc do góry m.in.  puchar La Liga. Cieszyłam się, że mogę to wszystko z nimi przeżywać. Również wzruszenie u mnie osiągnęło maksimum, a zaszklone oczy nie pozwalały na zrobienie dobrych zdjęć. Spięłam się i dokończyłam pracę, by później z nimi świętować.
Zabawa zaczęła się na bogato. Drinki, szampan i najróżniejsze i najdziwniejsze alkohole lały się strumieniami. Z początku imprezę obsługiwał szereg kelnerek i kelnerów, ale już po dwóch godzinach zrobił się całkowity rozgardiasz. Bawiliśmy się w domu Iniesty, więc wreszcie nie musiałam czuć się odpowiedzialna za cokolwiek. Nie zamierzałam oczywiście pójść w ślady niektórych chłopców, którzy pili i jeszcze szybciej zwracali zawartość swoich żołądków.
- No siema, siema. Jak się bawisz, maleńka? – spojrzałam na Chilijczyka, który wzrostem nie grzeszył, ale uwielbiał docinać mi mój wzrost. Nie należałam do najmniejszych osób, ale swobodnie czułam się na obcasach, dzięki którym zdawałam się być odrobinę wyższa.
- Te, mały. – pogroziłam mu palcem, ale po chwili razem śmialiśmy się z innych. Siedzieliśmy razem przy barze i co chwile nalewaliśmy sobie nawzajem alkohol. Uwielbiałam Alexis’a, ponieważ zawsze mówił szczerze i nie potrzebował do tego alkoholu.
- Jedziesz z nami na kilka dni na La Palma? – spytał w pewnym momencie.
- No jasne. – odpowiedziałam bez namysłu. Dowiedziałam się, że jadą w całkiem męskim gronie, więc po chwili starałam się wykręcić, ale Alexis nie chciał nawet tego słyszeć. Stwierdziłam, że i tak jutro nie będzie o niczym pamiętać, więc dałam za wygraną.
W pewnym momencie mój wzrok padł na Marc’a, który bardzo głośno rozmawiał z Aną. Sprzeczali się o coś, chłopak pił, a dziewczyna gestykulowała rękoma. Nie specjalnie podsłuchiwałam, ale nie dało się inaczej, ponieważ byli zbyt głośni. Thiago próbował załagodzić sprawę, ale już po chwili dwójka się rozeszła w dwie różne strony. Marc podszedł do nas i wypił na start dwa karniaki. Wylał z siebie potok przekleństw i usiadł naprzeciwko mnie.
- A Izz jedzie z nami na La Palma. – klasnął w ręce Alexis. Miałam wrażenie, że znów popłynie stek przekleństw, ale przyjął to nawet spokojnie. Wzruszył jedynie ramionami i wlał w siebie kolejny kieliszek.
- Może spauzujesz trochę? – podniosłam jedną brew do góry, widząc jak krzywi się przy kolejnym wypitym kieliszku.
- A co Ty moja mama? – nie zamierzałam bawić się w jego niańkę i dałam sobie już spokój. Działał mi na nerwy jak nikt inny. Postanowiłam go całkowicie olać i bawić się w najlepsze. Razem z drinkiem w jednej ręce oraz z przewieszoną drugą ręką przez ramię Busquets’a, tańczyliśmy wolnym krokiem do szybkiej nuty. Zaczynało się robić coraz później, ale impreza wcale nie zwalniała tempa.
Po północy wszyscy byli już wstawieni. No może prócz Matilde, która wpadła na chwilę z moim bratem, dzięki czemu miałam z kim zamienić słówko, bez zbędnych bełkotów.
- Jak się bawisz? – zwróciła się do mnie.
- Średnio, ale czego mogę się po nich spodziewać? Piją, tańczą, piją. – wzruszyłam bezradnie ramionami. Sama już dość sporo wypiłam, ale stwarzałam pozory trzeźwości. Dziękowałam w duszy, że miałam dosyć dobrą głowę, bo widząc znów w akcji Alexis’a, miałam serdecznie dość.
- Słyszałem, że lecisz z chłopakami na Kanary. – zaśmiał się brat podchodząc do nas od tyłu.
- A o kogo niby? – obróciłam się do niego przodem.
- Sergi Roberto mi powiedział przed chwilą. – machnęłam ręką na jego słowa i upiłam spory łyk soku pomarańczowego. – To jedziesz czy nie?
- Alexis zaproponował, a ja nie odmówiłam. W sumie to nie wiem czy chcę jechać z nimi i mieć tydzień wyjęty z życia przez ciągłe imprezowanie.
- Powinnaś jechać i odpocząć. – wtrąciła Matilde. – Ciągle pracujesz, a to wcale nie jest zdrowe.
- Wiesz dobrze jak to się skończy. Będę niańczyć nawalonych chłopaków i w ogóle się nie zabawię. Już trochę imprez z nimi przeżyłam. – uśmiechnęłam się do niej. Blondynka pokiwała jedynie głową z dezaprobatą i upiła trochę wody z butelki. – No co?
- Nie, nic. – zaśmiała się. – I tak pojedziesz. Znam Cię nie od dziś.
Miała trochę racji. Nie umiem odmawiać, a wiadomym było, że Alexis tak szybko nie odpuści. Nie chciałam jechać jako piąte koło u wozu i przenudzić się przez cały wyjazd, więc zaplanowałam nawet chorobę. Oczywiście jak to bywa w moim przypadku, wszystko obróciło się przeciwko mnie.
Już następnego dnia po feralnej imprezie rozdzwonił się mój telefon. Sanchez dał mi dzień na skompletowanie swojej garderoby i wsadził nawet w szparę pod drzwiami kopertę z biletem lotniczym. Chciałam wybrnąć z sytuacji, ale nie potrafiłam. Nie pomógł mi nawet brat, który miałam nadzieję, że narzuci mi jakąś niecierpiącą zwłoki sesję zdjęciową. Ale oczywiście tak się nie stało. Dostałam oficjalne błogosławieństwo na wyjazd i ponad tydzień wolnego. Jeszcze chyba nigdy tak nie miałam, że aż tak bardzo nie chciałam jechać na wakacje. Niby miał to być tydzień w raju, z dala od pracy, zobowiązań i beztroskim czasem, a miałam wrażenie, że jadę tam za karę. Czemu? Sam fakt, że byłam samą dziewczyną zaniepokoił mnie na pierwszy ogień. Wiedziałam jednak, że z Alexis’em, Serg’im oraz Thiago nie zginę. Co prawda Marc zawsze mógł wyrzucić mnie za burtę podczas rejsu statkiem, ale taką myśl skutecznie odpędzałam od siebie. Spakowałam jednak ubrania i kosmetyki do walizki. Coś mi się o życia w końcu należało.
Pojechałam na lotnisko wraz z rozentuzjowanym Chilijczykiem. Cieszył się na wyjazd jak małe dziecko. Widząc jego uśmiechniętą buźkę, sama od razu miałam lepszy humor, który uległ małemu pogorszeniu widząc na lotnisku resztę ekipy.
- Wy już oficjalnie jesteście razem? – burknął Marc na nasz widok.
- Słucham? – podniosłam wzrok i skierowałam go na jego osobę. – Nic Ci do tego.
Potrafił zepsuć mi humor w ułamku sekundy. Jedyną osobą która powstrzymywała mnie od ucieczki był Sanchez. To właśnie dla niego jechałam i postanowiłam spędzić na La Palmie najlepsze wakacje w swoim życiu.

Wylądowaliśmy po niespełna godzinie na lotnisku Brena Alta. Od początku nie spodobała mi się pogoda, ponieważ było pochmurnie i nieprzyjemnie, ale taksówkarz gwarantował poprawę warunków.
Zameldowaliśmy się w hotelu z widokiem na ocean i rozkoszowaliśmy się widokiem. Było nieziemsko. Zdecydowanie lepiej niż to sobie mogłam wyobrazić. Pogoda może faktycznie z początku mnie zniechęciła, ale dla samego widoku mogłabym dać się pokroić. Założyłam na siebie wełniany sweter i usiadłam na parapecie, by podziwiać widoki przez obiektyw swojego aparatu. Kiedy tylko zaczął się zachód słońca wybiegłam na plażę, schodkami które prowadziły z tarasu mojego pokoju i oddałam się robieniu zdjęć.
Czułam, że ktoś mnie bacznie obserwuje, ale nie dałam się wybić z pracy. Chciałam uchwycić piękno zachodzącego słońca. Brodziłam po kolana w wodzie, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Woda była wyjątkowo ciepła, ale czułam, że robi się coraz chłodniej. Chmury spowiły całe niebo i już niebawem pojawiły się pierwsze błyskawice.
- Wchodź do środka. Zaraz będzie padać. – usłyszałam głos Marc’a, który krzyknął do mnie ze swojego tarasu. Opierał się dłońmi o barierkę i nie przejmował się mżawką, która rozkręcała się na dobre. Przyznałam mu rację i podbiegłam schodami wprost do jego apartamentu. Miałam najbliżej, a zaczynało już kropić i nie chciałam zalać swojego aparatu, który nie był tani.
- Chciałam trochę popracować. – stwierdziłam zaraz po przekroczeniu progu. Marc rzucił mi ręcznik, którym mogłam się przetrzeć i zaprosił na kanapę.
- Znowu ta Twoja praca. Jesteś na wakacjach. Powinnaś odpoczywać. – zauważył i podał mi szklankę soku. – Może chcesz coś ciepłego? Herbata?
- Dzięki, to miłe z Twojej strony, ale prawie nie zmokłam, a na zewnątrz nie jest aż tak zimno.
- Po prostu nie chcę, żebyś się przeziębiła. – poczułam, że moje policzki delikatnie się rumienią, ale nie pozwoliłam by to zauważył. Podeszłam do okna i wbiłam wzrok w zbliżającą się wielkimi krokami burzę. – Zrobiłaś jakieś fajne zdjęcia? – podałam mu aparat i przejrzeliśmy wynik mojej pracy. W takiej formie nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, ale miałam nadzieję, że na laptopie lub już wywołane będą prezentować się znacznie lepiej.
- A gdzie reszta? – próbowałam przerwać niezręczną ciszę.
- Poszli na miasto, żeby się rozejrzeć. Pewnie niedługo wrócą, bo złapie ich deszcz. – kiwnęłam głową, choć poczułam się dziwnie wiedząc, że jesteśmy całkiem sami. Niby weszłam do jego pokoju świadomie, ale wiedza, że za ścianą nie ma Alexis’a trochę mnie przeraziła. Oczywiście nic mi nie groziło w obecności Marc’a, ale w dalszym stopniu czułam się nieswojo w jego towarzystwie.
- Gramy w coś? – wskazałam na szafkę pełną przeróżnych gier planszowych, co przyjęłam z wielkim entuzjazmem. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła z nim gadać na wszystkie tematy jak kiedyś, więc perspektywa zagrania w coś (bez zbędnych słów) była całkiem kusząca.
- No jasne. Może napijemy się wina? Mam w barku całkiem sporą kolekcję, a nie chcę pić sam. – podniósł jedną brew do góry. – Kieliszek wina na pierwszy wieczór w La Palma.
Przytaknęłam ochoczo. Czułam, że nie przetrawię „chińczyka” na trzeźwo, a błyskawice przeszywające niebo wcale nie dodawały mi otuchy. Usiedliśmy na dywanie i zabraliśmy się za rozkładanie pionków na planszy. Marc w między czasie przyniósł kieliszki i butelkę białego wina, którą otworzył jeszcze przy barku. Rozlał je i usiadł tuż przy mnie na ziemi.
Gra całkowicie odciągnęła mnie od wichury panującej za oknami. Palmy uginały się przez szalejący wiatr, a deszcz przeczesywał plażę. Było naprawdę nieprzyjemnie, a podobno mieliśmy spędzić wspaniały czas w raju na ziemi. Nic bardziej mylnego. Nie dość, że pogoda była niesprzyjająca, a chłopcy gdzieś zniknęli, to grałam w chińczyka z Marc’iem i próbowałam znieczulić się winem. To nie był najlepszy pomysł.
- Ej, teraz moja kolej! – krzyknął Marc, kiedy zauważył, że znów próbuję rzucić kostkami dwa razy pod rząd. Puściłam mu całusa ponad planszą i wykonałam ruch moim pionkiem. – Oszukujesz. Jak ja mam z Tobą niby grać?
- Ja nie oszukuję. Wypraszam sobie. – założyłam ręce na piersiach. Oczywiście, że starałam się oszukiwać, bo nie było nawet najmniejszych szans na wygraną. To on miał jakieś dziwne szczęście i potrafił mnie ograć nawet w chińczyka.
- Dawaj kostki. – wyciągnął dłoń w moją stronę, ale mi nawet nie przeszło przez myśl, by mu je oddać. Schowałam obie dłonie za plecami i uśmiechnęłam się szeroko. – No daj.
- Teraz moja kolej. – próbowałam rzucić kostką po raz trzeci, ale w odpowiednim momencie złapał mnie za oba nadgarstki.
- Nie umiesz przegrywać. – przybliżył się do mnie niebezpiecznie. Kiedy wszedł kolanem na planszę, wiedziałam dobrze, że gra już skończona, więc jedynie spoglądałam na niego. Nie wiedziałam czy mam uciekać, czy zostać. Podświadomie ciało kazało mi zostać, choć wiedziałam dobrze, że nie było to zbyt mądre posunięcie.
Marc przewrócił mnie na podłogę i usiadł okrakiem, uniemożliwiając mi przy tym jakikolwiek ruch. Nie byłam przerażona, tak jak powinnam być. Czułam się zaskakująco dziwnie, ale wcale nie chciałam uciekać. Przeciwnie.
Dotknął nosem mój policzek, przez co mogłam poczuć jego ciepły oddech na mojej szyi. Kiedy złożył kilka pocałunków na moim dekolcie poczułam jak dreszcze przeszywają całe moje ciało. Nie odrywając ode mnie ust, podniósł się wyżej, tak że całował delikatnie moją szyję i przeszedł płynnie na policzek. Czułam co się dalej stanie, ale nie chciałam tego przerywać. Przejechałam paznokciami po jego plecach przez co poczuł się jeszcze pewniej. Złączył nasze usta w długim pogłębianym coraz bardziej pocałunku. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo mi tego brakowało. Wykorzystałam chwilę jego słabości, by przerzucić go na łopatki i zasiąść nad nim okrakiem. Przejęłam kontrolę, co bardzo mu się spodobało. Miał z początku mylne wrażenie, że rzucę się na niego z pięściami i zwyzywam od najgorszych. Nie miał świadomości, że miałam takie samo prawo do odrobiny czułości jak on. Delikatnie podciągnęłam jego białą sportową koszulkę do góry. Podniósł się nieznacznie, bym mogła zdjąć ją do końca i rzucić w kąt. Opadł z powrotem na ziemię i czekał na rozwój sytuacji. Oparłam dłonie o jego nagi tors i spojrzałam na niego uważnie. Miałam nad nim kontrolę, którą nie chciałam się z nikim dzielić. Wykorzystał moje chwilowe zawahanie i przerzucił mnie z powrotem na łopatki. Zdjął mój wełniany sweter, który powędrował w bliżej nieokreślonym kierunku. Kiedy zaczął rozpinać guziki w mojej bluzce, moje dłonie powędrowały na jego pasek, który po chwili również leżał na podłodze. Przypominałam starą siebie. I chyba zaczynało mi się to na nowo podobać. Rozpięłam guzik w jego dżinsach i już po chwili chłopak pozbył się również ich. Zsunęłam swoje szorty i zostałam w samej bieliźnie, którą równie szybko straciłam. Leżałam na puchowym dywanie, pod ciężarem Marc’a, który na nowo poznawał moje ciało. Co  chwilę wydawał z siebie stłumiony krzyk i wpijał się na nowo w moje usta. Kilkukrotnie tego wieczoru to ja byłam górą i dyktowałam warunki. Uprawialiśmy seks tak długo, aż oboje opadliśmy bezsilnie na podłogę, próbując złapać pospiesznie oddech. Byłam rozbawiona z sytuacji, a kiedy podniosłam się na łokciach i zauważyłam minę Marc’a, mój uśmiech się pogłębił. Był wyczerpany do granic możliwości i nie miał siły by podnieść się z podłogi.
Z szerokim uśmiechem naciągnęłam na siebie ubranie, które porozrzucane było po całym pokoju. Kiedy na mnie spojrzał, puściłam mu w locie całusa i wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi. Miał prawo poczuć się wykorzystany.


*******************************************
Hej! Nowy rozdział z pozdrowieniami dla tegorocznych maturzystów. Powodzenia na matematyce! :-) Pokręciłam trochę w rozdziale, ale mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko :D Pozdrawiam :*

6 komentarzy:

  1. przeczuwałam, że z tej ich gry nic nie wyjdzie. ;)
    Isabell i Marc nieźle zaczęli wspólne wakacje. jakby nie patrzeć warunki ku temu sprzyjały.
    Bartra rzeczywiście mógł poczuć sie wykorzystany, czyli tak jak ona kiedy z nią zerwał. może te uczucia otworzą mu oczy i zrozumie ją, jak sie wtedy czuła.
    do kolejnego! ;)


    nowy bohater = kłopoty?
    kim okaże sie intruz, który "zagościł" w kuchni w domu Fabregasów o tak wczesnej porze?
    rodział trzeci - para-siempre-fcb.blogspot.com
    serdecznie zapraszamy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah ta niegrzeczna Isabell :D
    Ciekawe , czy to taka zagrywka i chce żeby poczuł się tak jak ona , kiedy ją rzucił czy naprawdę nadal coś do niego czuję ^^
    W następnym odcinku będzie na pewno bardzo ciekawie xD
    Już się nie mogę doczekać <33
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Końcówka przegenialna !!! Strasznie lubie Isabell i mam nadzieje, że tym co zrobiła otworzy Marcowi oczy :D powodzenia w pisaniu nastepnego, bo już się nie moge doczekać

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo, genialny rozdział! Isabell, moja! uwielbiam ją, mówiłam już? Niby szkoda Marca, ale powinien wiedzieć, jak się czuła dziewczyna kiedy z nią zrywał. Czekam na kolejny ;*
    Serdecznie zapraszam na drugi rozdział opowiadania o Thiago Alcantarze http://una-obsesion.blogspot.com/ Pozdrawiam ; *

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG, rozdział genialny! Marc potrafi być miły,jeśli chce. W prawdzie mówiąc szkoda,że Isabell wyszła zostawiając go samego, a z drugiej strony nie. Niech wie co to znaczy wykorzystać człowieka. Czekam na kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem C: Wybacz, że tak póżno, ale ostatnio wogóle nie mam czasu na żadne pisanie :c Rozdział wyszedł...boski! Szczególnie fajny pomysł z tą ostro zakrapianą imprezą c: sama bym czegoś takiego nie wymyśliła. Jest scenka, co niezmiernie mnie cieszy, a jej zakończenie jest co najmniej zaskakujące. Czy Isabell chce mu pokazać co to znaczy kogoś wykorzystać? :P Bardzo podobał mi się wątek z tą grą i kostkami, uroczy *,* mam nadzieję, że szybko napiszesz kolejny! I na koniec takie oklepane; życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń

***********************************************************

***********************************************************