29.05.2014

Chapter 19


Powrót do rzeczywistości był dosyć bolesny. Miałam wrażenie, że na La Palma zostawiłam cząstkę siebie, tę która potrafiła się bawić i szaleć. W Barcelonie znów dopadła mnie rutyna pracy w La Tortura i wizja kolejnych sesji z piłkarzami. Okienko transferowe pękało w szwach, wiele osób opuszczało nasze barwy, inni dopiero je zakładali. Największą sensacją było sprowadzenie Neymara. Wcale nie cieszyłam się z tego powodu, ponieważ osobiście bardziej przeżyłam odejście Thiago do Bayernu Monachium. Bardzo się do niego przyzwyczaiłam i choć od dawna mówił o transferze, jakoś nie brałam tego zbyt poważnie.
Przed pierwszym meczem pod wodzami Martino byłam bardzo zdenerwowana. Towarzyszyłam Matilde w kolejnej wizycie u ginekologa, co naprzemiennie wywoływało u mnie płacz i radość. Widząc na ekranie maluszka, który miał przyjść na świat przed końcem roku, byłam najszczęśliwszą ciocią na świecie.
Spotykałam się z Marc’iem od czasu do czasu. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ponieważ spędzaliśmy wspólnie czas jak starszy dobrzy znajomi. Z korzyściami. Nikt o tym nie wiedział i nie miał nawet prawa znać prawdy. Zastrzegłam Marc’a o tym, że jeśli ktokolwiek dowie się o naszych spotkaniach, to pożegna się ze swoją najcenniejszą częścią ciała. Przystał na to bez zbędnych słów. Miałam wrażenie, że dalej umawia się z Aną, ale nie miałam odwagi by go o to zapytać. Nie chciałam wtrącać się w nieswoje sprawy, a to że chciał ją zdradzać, to już jego biznes. Ja nie miałam sobie nic do zarzucenia.
- Jak czuje się Matilde? – spytał Leo, po tym jak weszłam do studia z opakowaniem pączków z czekoladą.
- Mówi, że dobrze. Już nie stresuje się tak bardzo, bo to drugie dziecko. – usiadłam przy ladzie i otworzyłam pudełko. – Częstuj się.
- Jestem na diecie. – odrzekł chłopak, próbując nie zwracać uwagi na słodkości, które gdyby tylko mogły to wykrzykiwałyby jego imię.
- Zwracasz uwagę na kalorie? Od kiedy? – spytałam z pełną buzią.
- A Ty widzę, że już na to nie zważasz… Niech zgadnę: spalasz kalorie z Marc’iem. – poruszał znacząco brwiami.
- Ciii! – pisnęłam i rozejrzałam się po studio. – Jest Luka? – brunet pokiwał głową. – Wiesz, że nikt nie może o tym wiedzieć.
- Nie wiem po co te całe podchody, tajemnice. Wszyscy wiedzą, że jesteście dla siebie stworzeni i nikt tego nie zmieni.
- Nawet Ana?
- A co ona ma do tego? To stara bajka. – machnął ręką.
- Wydaje mi się, że nie. W zasadzie to nie jestem niczego pewna, ale pamiętasz jak mówiłam Ci, że rozmawiałam z Sergi’m? – brunet przytaknął. – No, więc myślę, że Marc gra na dwa fronty. Ze mną wiesz… łączy go tylko miłe spędzenie wolnego czasu, a ona… to chyba coś poważniejszego.
- Gdyby faktycznie to było coś poważnego, to przecież nie sypiałby z Tobą. Nie bądź niemądra, Izz. I nie kracz. Gadasz  o niej i pewnie wykraczesz.
- Mam dziwne przeczucie. Nic w tym złego.
- Ale skoro wam ze sobą dobrze, to nie wiem po co tworzyć teorie spiskowe. Jeżeli faktycznie masz rację, to jego związek nie wypali na kłamstwie.
- Może i masz rację…
- Pewnie, że mam. Nie cierpię rozmawiać z Tobą na temat Marc’a. Najchętniej złapałbym go za ramiona i potrząsnął parę razy, by wreszcie zmądrzał i przejrzał na oczy. Przecież on Cię kocha. Czemu nie możecie przestać bawić się w kotka i myszkę? To naprawdę zaczyna przypominać telenowelę.
- Tak Ci się tylko wydaje. Jestem osobą niezależną… a nawet umawiającą się na randki! – Leo wybałuszył oczy i podniósł się z miejsca. – Pamiętasz Marcelo? Dzwonił do mnie kilka razy. Wreszcie dałam się namówić na kawę.
- Mówisz prawdę? – klasnął w dłonie. – Jestem całkowicie zachwycony. Z tego co mówiłaś to jest naprawdę nieziemski, a w dodatku inteligentny.
Chwila plotkowania została przerwana przez klienta, który wszedł do studia. Też cieszyłam się na spotkanie z Marcelo i wprost nie mogłam się tego doczekać.
Marc wyjechał na weekend do rodziny. Sama postanowiłam odwiedzić rodziców, którzy ciągle gadali o wnukach. Chcieli dowiedzieć się, kiedy doczekają się ich z mojej strony, ale skutecznie ucięłam temat mówiąc, że w najbliższej przyszłości nie planuję potomstwa. Ani nawet zamążpójścia. Byli rozczarowani, ale pochłonięci całkowici myślą o swoim nowym wnuku, który miał przyjść na świat za dwa miesiące.
Po powrocie do swojego mieszkania, zastałam pod drzwiami wielki bukiet róż. Nie było karteczki, więc nie wiedziałam o co chodzi. Na początku obstawiałam, że to sprawka Marc’a, ale on nie był w stanie na tak romantyczny gest. Raczej nie miałam cichego wielbiciela, więc ta opcja również odpadała. Zadzwoniłam do Leo, potem Luki, żaden z nich nie był w to zamieszany. Pozostało mi jedynie czekać na rozwój sytuacji.
W niedzielny wieczór do Barcelony wrócił Marc. Już chyba zapomniał drogi do swojego mieszkania, ponieważ od razu przyjechał do mnie. Zamówiliśmy chińszczyznę, którą zajadaliśmy się przed telewizorem w salonie.
- Jak weekend? Co u rodziców? – spytałam próbując nabrać pałeczkami kulkę ryżu.
- Pozdrawiają Cię. – zarówno ryż, jak i pałeczki wylądowały na podłodze. Mało brakowało a i szczęka, która mi opadła, również by tam się znalazła.
- Jak to? – wybełkotałam po chwili całkowitego zaskoczenia.
- Normalnie. Powiedziałem im, że jadę do Ciebie wieczorem. Kazali Cię pozdrowić, więc przekazuję. – dla niego było to coś najnormalniejszego na świecie. Pamiętałam rodziców Marc’a jako bardzo miłych ludzi. Po naszym rozstaniu nie spotkałam ich ani razu. – Powiedziałem coś nie tak?
- Dziś doszłam do wniosku, że żyjesz w kłamstwie. Przynajmniej na tym opiera się Twój związek. – chciałam wybadać go o sytuację z Aną i nie miałam innego pomysłu, by to zrobić. Postanowiłam mówić wprost.
- Jaki związek? – wybałuszył oczy. – My… - wskazał na nas. – Nie jesteśmy w związku.
- Co Ci też przyszło do głowy, by tak twierdzić? Przecież nie o to mi chodzi! – uderzyłam go w ramię. – Chodzi mi o Twój związek z Aną. Chyba nie powinieneś jej zdradzać ze swoją byłą… dziewczyną.
- Przecież ja jej nie zdradzam. – spojrzał na mnie spod byka. – Wciąż jesteś zazdrosna o nią? Zerwałem z nią jakieś trzy miesiące temu. Nic mnie z nią nie łączy, więc nikogo nie zdradzam. Gadałaś z kimś na ten temat? – przyjrzał mi się uważnie. – Sergi?
- W zasadzie to gadałam z nim na ten temat bardzo dawno temu. Myślałam, że wciąż jest aktualny.
- Nie, nie jest. Przypominam Ci, że jeżeli jestem w związku, to nie jestem tą osobą która zdradza. Nigdy mi się to nie zdarzyło i nie zdarzy.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. – tym razem to ja oberwałam w bok. – Ała!
- Aż tak się o mnie martwisz? – przybliżył się do mnie i odłożył swoją miseczkę na stolik. – Między nami jest dobry, najlepszy układ, więc nie psujmy tego.
- Jestem tego samego zdania. – odwzajemniłam jego szeroki uśmiech.

**5 miesięcy później**
Miałam poukładane życie w każdym możliwym aspekcie. Nie było mowy o żadnych nieoczekiwanych i nieprzemyślanych decyzjach. Wreszcie miałam wszystko pod kontrolą. Zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
Zaczęłam umawiać się z Marcelo od czasu do czasu. Bardzo go lubiłam i przebywanie w jego towarzystwie było dla mnie odskocznią od codziennego harmidru w pracy. Jeździłam do Madrytu, on do Barcelony i kursowaliśmy tak przez ostatnie tygodnie. Było mi tak wygodnie, ponieważ mogłam dalej być całkowicie wolna i niekontrolowana. Nie byliśmy oficjalną parą, ale w pewnym sensie tak się czułam. Jeżeli chodzi o Marc’a to spotykaliśmy się od czasu do czasu, ale po tym jak zaczęłam umawiać się z Marcelo, zminimalizowałam wizyty do minimum. Piłkarz od razu wyczuł co jest grane, ale nie przejął się tym zbyt dogłębnie. Stwierdził, że to nawet lepiej, bo zaczęliśmy się zbyt do siebie przywiązywać. Zabolały mnie jego słowa. Może i miał rację w tym, że zbyt często spotykaliśmy się na niezobowiązującym seksie, ale nie musiał mówić tego wprost. Miałam nadzieję, że powie, że były to naprawdę magiczne chwile, tak jak było to w moim przypadku, i że będzie je pamiętać na długo. Zdecydowanie się przeliczyłam.
Marcelo był zupełnym przeciwieństwem Marc’a. Potrafił wyrazić swoje uczucia w więcej, niż jednym chaotycznym zdaniu. Był przyjazny dla świata, kochał ludzi i chyba właśnie dlatego chciał zostać lekarzem. W zasadzie to już nim był. Miał staż w jednym z najlepszych szpitali w centrum Madrytu i zapowiadał się na wspaniałego doktora z czystym powołaniem do zawodu. Przebywanie w jego towarzystwie sprawiało mi niesamowitą radość i  wyciszenie. Nie musiał nic robić. Wystarczyło, że był i posyłał mi swój czarujący uśmiech, który przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Czy byłam zakochana? Nie potrafiłam otworzyć się przed kimś obcym, a oswajanie zajmowało mi naprawdę sporo czasu. Chciałam się w nim zakochać, ale wiedziałam, że przyjdzie mi na to długo czekać.
- To jak? Ta czy ta? – Matilde z zniecierpliwioną miną po raz setny wskazała na dwie sukienki, które kurczowo trzymała w swoich dłoniach. Wybierałyśmy sukienki dla druhen na jej własny ślub. Mój brat zdecydował się na oświadczyny, podczas mojego pobytu na La Palma, dlatego byłam strasznie zaskoczona, kiedy dowiedziałam się po powrocie o ich planach. Chcieli wziąć ślub niedługo po urodzeniu się ich potomka. Kiedy po powrocie ze szpitala wzięłam na ręce małego Matteo, byłam najszczęśliwszą ciocią na świecie. Jego głośny płacz wypełniał cały dom, Lily spisywała się naprawdę dzielnie jako starsza siostra, a moi rodzice? Płakali jak to mieli zawsze w zwyczaju. Chciałam odciążyć młodych rodziców od swoich obowiązków, ponieważ mieli sporo pracy przy noworodku. Zabierałam Lily na długie spacery, lody, a nawet do wesołego miasteczka. Chciałam mieć pewność, że będzie czuć się kochana i aby nie pomyślała, że maluszek wypełnia cały świat jej rodziców.
- Nie jestem pewna, ani tej, ani tej… - zwróciłam się do ekspedientki. – Ma może Pani coś bardziej klasycznego?
- Trudno będzie mi znaleźć coś klasycznego w kolorze, który wybrała panna młoda. – kobieta zmarszczyła brwi i zniknęła pomiędzy wieszakami. Matilde wybrała lawendę jako kolor przewodni, więc nie rozumiałam czemu miałby być to jakiś problem. Widziałam mnóstwo sukienek w takim kolorze. Co prawda nie wszystkie nadawały się do założenia na wesele, ale nie powinna robić problemów. Przecież to jej praca, a my płacimy za jej czas.
Ekspedientka wróciła z kilkoma sukienkami przewieszonymi przez ramię. Powiesiła je na specjalnym manekinie i udała się w dalszym poszukiwaniu kreacji dla druhen.
- Myślę, że ta jest piękna. – wskazałam na fioletową sukienkę nad kolano, z rozkloszowanym dołem i pięknym kwiatowym ornamentem na dekolcie.
- Też mi się podoba. – klasnęła w ręce panna młoda. Nie chciałyśmy dalej szukać, ponieważ było już przesądzone. Obie równie mocno zakochałyśmy się w sukience i koniec kropka. Pozostało jedynie sprowadzić druhny i zrobić odpowiednie przymiarki.
Jako świadek miałam pełne ręce roboty. Zajmowałam się dosłownie wszystkim i chciałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Począwszy na sukni panny młodej, a na krawacie pana młodego kończąc. Oczywiście w pomocy przyszedł mi Leo oraz mama, którzy wyręczali mnie w wielu sprawach. Matilde również chciała mieć coś do powiedzenie, bo był to w zasadzie jej ślub, ale ja przejmowałam się jakbym co najmniej to ja wychodziła za mąż. Panna młoda zdecydowała, że świadkiem będzie jej brat, którego poznałam na przyjęciu zaręczynowym. Bardzo miły i sympatyczny chłopak, widziałam dobrze, że Matilde chciała mnie z nim zeswatać, ale postanowiłam pójść na ślub z Marcelo. Zgodził się z wielką radością na moje zaproszenie. Byłam trochę zdezorientowana, ponieważ dobrze wiedziałam, że Marc widniał na liście zaproszonych gości. Wiedziałam dobrze, że nie zamierza przyjść sam, więc i ja nie powinnam mieć wyrzutów sumienia. A jednak coś ukłuło mnie w sercu.
Kolorystyka ślubu miała być utrzymana w lawendzie, jedynie świadkowie mogli zaszaleć z kolorem i założyć coś zupełnie innego. Oczywiście nie chciałam się zbyt wyróżniać. Założyłam sukienkę, która składała się z dwóch części: grafitowa góra, z wycięciami na plecach oraz jaśniejszy zwiewny dół, który falował przy każdym moim kroku. Do tego wysokie jak diabli szpilki i rozpuszczone włosy, które ułożyła mi fryzjerka. Czułam się znakomicie, a kiedy zobaczyłam Marcelo, moje nogi ugięły się pode mną. Miał idealnie dopasowany czarny garnitur, białą koszulę na spinki oraz muchę, która dodawała mu uroku. Uśmiechnęłam się na jego widok i przywitałam mocnym uściskiem.
- Zjawiskowa jak zawsze. – skomentował krótko. Złapałam go pod rękę i weszłam do kościoła, gdzie schodzili się powoli wszyscy goście. Druhny wiedziały co mają robić, więc nie przyszło mi nic innego jak zająć miejsce świadka, obok brata Matilde. Przywitał mnie całusem w policzek, na co odpowiedziałam uśmiechem. Wśród gości dostrzegłam Marc’a. Miał na sobie dopasowany granatowy garnitur. Wyglądał obłędnie, ale to chyba coś normalnego w jego przypadku. Mógłby brać worek na śmieci, a i tak wszystkie oczy skierowane byłyby na właśnie niego. Koło niego dostrzegłam kilku graczy FC Barcelony, którzy przyszli z osobami towarzyszącymi. Obok Marc’a stała nieznajoma mi rudowłosa dziewczyna. Byłam ciekawa kim jest, ale nie zamierzałam zaprzątać sobie nimi głowy. Odwróciłam się w stronę wejścia głównego i dostrzegłam maszerującego Lukę. Zajął miejsce obok mnie i nerwowo ściskał mi rękę. Próbowałam go uspokoić, ale każda moja próba kończyła się niepowodzeniem. Mama trzymała na rękach Matteo, pomiędzy nią a tatą, siedziała Lily, która miała za zadanie podać rodzicom obrączki ślubne. Złapałam spojrzenie Marcelo, który uwodził mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, że mało brakuje do tego, żebym rzuciła się na niego i zerwała z niego ubranie. Powstrzymywał mnie fakt, że znajdowaliśmy się w kościele, no i wokół nas znajdowało się mnóstwo ludzi. Po chwili mój wzrok trafił na Marc’a. Obserwował mnie bacznie, ale udawał, że wcale tego nie robi. Wymieniłam z nim delikatny uśmiech i spojrzałam na wejście, w którym stała najpiękniejsza panna młoda jaką kiedykolwiek widziałam. Trzymała pod rękę swojego tatę i powoli ruszyła w kierunku ołtarza.

********************************** 

Hej! Trochę dawno mnie tu nie było, ale tak to jest gdy wiele spraw zaprząta moją głowę i nie wiem w co włożyć ręce. Mam nadzieję, że choć trochę podoba się Wam rozdział. Liczę oczywiście na opinie w komentarzach.
Ponadto proszę o wzięcie udziału w mini ankiecie z prawej strony bloga. To dla mnie niezmiernie ważne.
Pozdrawiam i do kolejnego :-)

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny jak zawsze:-) czekam z niecierpliwością na nastepny :d Kocham Isabelle normalnie Haha

    OdpowiedzUsuń
  3. no no no, ślub! Ale Marc jest ślepy matko boska! Przecież on i Izz są dla siebie stworzeni! Niech przestaną się bawić w kotka i myszkę noo! Ileż można czekać na ich zejście się xD
    Czekam na nowość :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział! I ten ślub... bajkowy pewnie <3
    Też czekam w końcu na zejście się Isabell i Marca, bo to wszytsko już strasznie długo trwa. Czekam na następny ;*
    Ps. U mnie nowości!

    OdpowiedzUsuń

***********************************************************

***********************************************************