Obudziło mnie
piekielne słońce, które padało dokładnie na moją twarz. Próbowałam ruszyć głową,
ale nie miałam siły, by podnieść powieki, a co dopiero całe ciało. Poczułam
czyjąś rękę, która przerzucona była przez moje biodra przygniatając mnie tym
samym do łóżka, przez co podskoczyłam na samą myśl. Spojrzałam na śpiącego obok
Marc’a i zamarłam. Całkowicie zapomniałam o tym, że przyprowadził mnie do
mieszkania. Miałam jednak pewność, że do niczego nie doszło. A raczej chciałam
w to wierzyć.
Przez dość
długą chwilę starałam się wyczołgać z łóżka bez zbudzenia mojego towarzysza. Odepchnęłam
wreszcie od siebie jego rękę i próbowałam się podnieść. Zawroty głowy nie
dawały mi spokoju, a mdłości wcale nie ustępowały z czasem. Przedostałam się
szybko do łazienki i znalazłam tabletki przeciwbólowe, które popiłam dużą
ilością wody. Dopiero podczas kontaktu z płynem, poczułam jak wielkiego miałam
kaca.
Wróciłam do
sypialni i spojrzałam na przecierającego zaspane powieki piłkarza, który na mój
widok podniósł się na łokciach do góry.
- Dzień dobry,
Bella. – powiedział i spojrzał na mnie rozbawiony. – Nieźle się wczoraj
urządziłaś.
- No raczej.
Bo jak inaczej wylądowałabym z Tobą w jednym łóżku? – podniosłam do góry jedną
brew i udałam się do kuchni, by zaparzyć kawy.
- Sama mnie
prosiłaś bym został, a ja nie umiałem Ci odmówić. – zaśmiał się i pojawił się w
progu, mając na mnie haka. Dobrze wiedziałam, że będzie wykorzystywał chwilę
mojej słabości przeciwko mnie do końca życia. – Pamiętasz coś w ogóle z
wczorajszego wieczoru?
- No jasne.
Pod koniec mam małe migawki, ale pamiętam, że z Tobą rozmawiałam. Wybacz, że
nie byłam w stanie nawiązać inteligentniejszej rozmowy, ale byłam zbyt
zmęczona. – nastawiłam ekspres do kawy i usiadłam przy stole.
- Zmęczona?
Raczej nawalona. – posłał mi szeroki uśmiech. – Ale ja nic nie mówię. Każdy ma
prawo raz na jakiś czas pójść w tango.
- Otóż to. –
wyjęłam z szafki dwa kubki i po chwili wlałam do nich czarny napar. – Proszę. –
podałam mu kubek, który ode mnie odebrał i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
- To co
mówiłem wczoraj… mówiłem poważnie. – przyjrzałam mu się uważnie. Strasznie
chciałam sobie przypomnieć o czym mówił, ale miałam niezły mętlik w głowie.
Byłam wczoraj zbyt zaspana by zwracać na niego jakąkolwiek uwagę.
- Okej. –
powiedziałam sącząc kawę. – Przepraszam, że zatrzymałam Cię na noc. Nie wiem
dlaczego to zrobiłam, ale pewnie potrzebowałam towarzystwa. Nie lubię być sama
w takim stanie, a jedynie Ty byłeś pod ręką. – powiedziałam szczerze. Moje
słowa wyraźnie zaintrygowały bruneta. Raczej nie był zachwycony faktem, że nie
napaliłam się na niego i nie chciałam go przelecieć przy każdej możliwej
okazji. Po prostu potrzebowałam towarzystwa.
- Ok.,
rozumiem. – podniósł do góry kąciki ust. – Mam nadzieję, że impreza się
podobała.
- A właśnie…
chcę Ci jeszcze raz podziękować. To było naprawdę miłe z Twojej strony, ale
niepotrzebne. Nie obchodzę urodzin od paru lat, ale mimo wszystko… poczułam się
mile zaskoczona.
- A propos
urodzin. – zerwał się z miejsca. – Mam dla Ciebie prezent. – już chciałam coś
odpowiedzieć, ale nie dał mi możliwości, ponieważ wypadł z mojego mieszkania
jak torpeda. Zorientowałam się, że pobiegł na górę do Alexis’a, bo powrócił ze
sporym ozdobnym pudełkiem po niecałych dziesięciu minutach, kiedy prawie
dopijałam końcówkę kawy. – Przepraszam, że to tak długo trwało, ale Sanchez nie
był w stanie podnieść się z łóżka. A jak już to zrobił i otworzył mi drzwi,
zarzygał pół salonu.
- Ale ja nie
mogę tego przyjąć. – wskazałam na pudełko. – Mówię poważnie, Marc. Zorganizowałeś
przyjęcie i jeszcze dajesz mi prezent? Zwariowałeś?
-
Przechodziłem kiedyś koło jednego ze sklepów i wpadł mi po prostu w oko.
Stwierdziłem, że musisz go mieć. – rozpakował papier, którym otoczone było
pudełko i kazał mi zajrzeć do środka.
- Nie mogę go
przyjąć. – powiedziałam od razu na widok aparatu. Był piękny, starego formatu,
na klisze oraz z nieprawdopodobną duszą. Idealny, to chyba mało powiedziane.
Miał wszystko czego było mi potrzeba, ale był zdecydowanie za drogi jak na
prezent od kogoś takiego jak Marc. Nie chciałam czuć się wobec niego w
obowiązku.
- Proszę,
przyjmij go. Wiem, że marzyłaś o takim od dawna. Kiedy go zobaczyłem, od razu
pomyślałem o Tobie. – próbował ugrać coś swoją miną, ale nie dawałam mu się za
nic w świecie.
- Marc, mówię
śmiertelnie poważnie. Nie mogę go przyjąć. – włożyłam aparat z powrotem do
pudełka. – Jest przepiękny, ale sama chciałam zarobić na takie cacko. Nie mogę
przyjąć prezentu, który kosztuje tyle co dwupokojowa kawalerka w centrum
Barcelony.
- Nie
przesadzaj, nie był aż tak drogi. – wyjął aparat i ponownie nasilił swe prośby.
– Będę obrażony jeśli go nie przyjmiesz.
- A guzik mnie
to obchodzi. – skrzyżowałam ręce na piersiach. Marc podniósł się z miejsca i
wzruszył bezradnie ramionami. Odnalazł w mojej sypialni swoją bluzę, którą
narzucił na siebie i podszedł do drzwi. Chciał wymsknąć się niepostrzeżenie,
bym nie zdążyła oddać mu prezentu, ale byłam szybsza i ubiegłam go w progu. –
Nie będę za Tobą biegać! – podałam mu pudełko. Marc jeszcze kilka razy próbował
wcisnąć mi w dłonie prezent, ale byłam nieugięta. Chociaż raz jego maślany
wzrok nie wywołał u mnie palpitacji serca i zamknęłam za nim drzwi z uśmiechem
na twarzy.
To dziwne, ale
potrafiłam z nim porozmawiać bez żadnych wyrzutów czy dąsów. Nie wiem czy zaczynało
mi się to podobać, czy nie, ale czułam się zdecydowanie dziwnie. Rozmawiał ze
mną szczerze, nie bawił się w intrygi czy kłamstwa. Był całkiem ludzki.
Wzięłam długą
kąpiel w wannie, która postawiła mnie na nogi. Miałam zdecydowanie zbyt wiele
wolnego czasu na rozmyślanie, więc postanowiłam działać i poratować Alexis’a.
Wyjechałam na dziewiętnaste piętro i zapukałam kilka razy w drzwi. Nim mi
otworzył minęło sporo czasu. Wyglądał fatalnie, a zapewnie czuł się jeszcze
gorzej. Pierwsze co zrobiłam to otworzyłam na oścież drzwi balkonowe, by
wpuścić trochę powietrza do środka, bo panował zaduch i smród. Położyłam
Alexis’a do łóżka i nafaszerowałam lekami, które miały mu pomóc przezwyciężyć
ból głowy i żołądka. Dziękowałam w myślach Bogu, że miałam wolne, ponieważ
mogłam zająć się schorowanym sąsiadem. W innym razie leżał by sam, bez szklanki
wody przy łóżku i z mieszkaniem wołającym o pomstę do nieba. Byłam trochę
zdziwiona, że tak szybko pozbyłam się kaca, który męczył mnie cały ranek.
Butelka wody niegazowanej jednak towarzyszyła mi przy każdym możliwym kroku,
przez co pamiętałam jak urządziłam się poprzedniego wieczora.
Zajęłam się
sprzątaniem salonu, który przede wszystkim zabrudzony był przez wymiociny
piłkarza. Chciałam to jak najszybciej posprzątać, więc działałam naprawdę
szybko. Byłam zdziwiona, że Chilijczyk ma tyle detergentów, o którym
prawdopodobnie sam nie miał zielonego pojęcia, a mi pomogły w uporaniu się z
każdym możliwym zabrudzeniem. Posprzątałam walające się butelki po każdym
możliwym alkoholu i wrzuciłam je do worków na śmieci. Uzbierała się ich całkiem
niezła ilość, którą poukładałam w przed pokoju. Wyniesienie ich zostawiłam
właścicielowi, kiedy tylko poczuje się lepiej. Kuchnia wyglądała zdecydowanie
lepiej niż salon, więc szybko sobie z nią poradziłam. Włożyłam szklani i
kieliszki do zmywarki, ustawiłam odpowiedni tryb i wróciłam do chłopaka,
którego jęki roznosiły się po całym mieszkaniu.
- Jesteś
aniołem, Izz. – chwycił się za głowę próbując uprzednio wstać.
- Leż.
Mieszkanie jest posprzątane. Włączyłam właśnie wodę na herbatę, którą zaraz Ci
przyniosę. Masz dziś trening? – spojrzałam na niego podejrzliwie, ponieważ
miałam wrażenie, że zamiast wylegiwać się w łóżku, powinien wylewać siódme poty
na murawie. Miałby przynajmniej za swoje.
- Nie, wieczór
lecę na zgrupowanie reprezentacji. W niedzielę gramy z Ekwadorem. –
odpowiedział pospiesznie próbując wyczuć jaka pozycja na łóżku sprawia mu
najmniej bólu.
- W takim
razie będę trzymać kciuki. – uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- A nie za
swoją ukochaną Hiszpanią? – spojrzał na mnie z ukosa.
- No
oczywiście też, ale moje serce jest pojemne. – zaśmiałam się. – Czujesz się już
lepiej? – przyjrzałam mu się podejrzliwie. Nie był już wrakiem człowieka,
którego zastałam ponad godzinę temu. Nabrał rumieńców i miał siłę by wstać, a
to już duży sukces.
- O to samo
powinienem zapytać Ciebie.
- Rano czułam
się źle, ale szybko mi przeszło. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Marc i jego
ręce, które leczą. – zaśmiał się głośno, za co uderzyłam go mocno poduszką. –
Wybacz!
- Do niczego
między nami nie doszło. Byłam strasznie struta i po prostu zaproponowałam, by
został na noc. Nie wielkiego. – podniosłam ręce do góry. – Ja nie mam sobie nic
do zarzucenia. I Tobie radzę nie plotkować o tym ze swoimi psiapsiółami, bo
mnie popamiętasz raz na zawsze!
- No przecież
ja nic nie mówię. Chodzą plotki w szatni, że Marc ma na Ciebie oko. Ale jakby
co to nie słyszałaś tego ode mnie, ok.? – spojrzałam na niego spod byka. – Ta
Ana, to podobno tylko koleżanka, więc nie masz konkurencji. Zresztą i tak w
oczach Marc’a jesteś numerem jeden, więc żadna panienka Ci nie grozi.
- Alexis, może
zamiast plotkowania, powinieneś zająć się treningiem? Może wtedy zacząłbyś
strzelać gole? – piłkarz zrobił nadąsaną minę. – I przekaż kolegom, że nie
życzę sobie by o mnie plotkowali. Mój związek z Marc’iem to przeszłość.
- Czyżby? –
uniósł jedną brew do góry. Miałam dość tej nonsensownej rozmowy. Przyniosłam mu
herbatę i zostawiłam samego. Próbował mnie przepraszać, ale ja w sumie nie
byłam na niego obrażona. Nie lubiłam rozmawiać na temat Marc’a, bo to nie było
dla mnie wcale przyjemne.
Wróciłam do
swojego mieszkania i rozłożyłam na kanapie przez telewizorem. Mogłam wreszcie
odetchnąć i wyleżeć się za wszelkie czasy. Mój spokój nie trwał jednak długo,
ponieważ brat podrzucił mi Lily na parę godzin i mogłam pożegnać się z błogą
ciszą. Wrzask i pisk wypełniły całe moje mieszkanie. Blondynka zafascynowana
była swoim szczeniakiem, którego dostała na urodziny i biegała za nim jak
oszalała. Wyczułam moment, by zabrać łobuziaków na spacer, by pies nie zaświnił
mi mieszkania. Złapałam za smycz jedną ręką, a drugą pociągnęłam małą do
wyjścia.
Ruszyłyśmy w
kierunku centrum, by pospacerować zatłoczonymi uliczkami. Niedługo zaczynał się
prawdziwy sezon wakacyjny, gdzie nie było nawet szans dostać się gdzie się chce
bez przepychania i obijania przez turystów. Barcelona była miastem do którego
przyjeżdżano w świątek, piątek czy niedzielę, więc nie odczuwałam zbyt wielkiej
różnicy pomiędzy sezonem ogórkowym, czy zimą. Nie lubiłam zagłębiać się jednak
w zabytkowe części miasta, ponieważ nie było nawet sensu. Dotarłyśmy do Plaza
de Catalunya i kupiłyśmy lody na jednym z przydrożnych bazarków. Uwielbiałam
przebywać w samym centrum miasta, ale tylko wtedy gdy nie uginał się on od
turystów. Trafiłyśmy na kilka wycieczek, które przypominały gromadę japończyków
z uwieszonymi na szyjach aparatami i robiących zdjęcia dosłownie wszystkiemu co
się dało. Przez chwilę naśladowałyśmy ich, kiedy tylko wyjęłam komórkę i
zaczęłam robić Lily zdjęcia. Mała wskazywała obiekt, a ja zachowywałam się jak
prawdziwa turystyka. Pies Dino był lekko zdezorientowany naszym zachowaniem i
spoglądał na nas swoimi wielkimi oczyskami jak na dwie wariatki. W sumie dużo
się nie pomylił.
- Dino! –
krzyknęła Lily zaraz po tym jak wyrwał się z jej mocnego uścisku i pobiegł w
bliżej nieznanym mi kierunku. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam
nawet zareagować. Mała zaczęła płakać, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. W
końcu złapałam ją za rękę i zaczęłyśmy biec pomiędzy turystami, aby odszukać
szczeniaka. Zadanie było naprawdę trudne, ponieważ mały psiak przepadł jak
kamień w wodę. Wytarłam chusteczką mokre policzki bratanicy i wzięłam ją na
ręce. Miała prawie siedem lat, więc nie ważyła jak piórko, ale postanowiłam się
poświęcić, żeby tylko nie słuchać dalej jej głośnego płaczu.
- Dino! –
chodziłyśmy między ludźmi i wzrokiem szukałyśmy psa. Był zdecydowanie jeszcze
bardziej przestraszony od dziewczynki, ponieważ miał kilka miesięcy i nigdy nie
oddalał się dalej niż na parę ulic od swojego domu. Lily płakała jak najęta, a
ja nie potrafiłam jej uspokoić. Nawet nie pomogły przekupstwa, które zawsze
działały jak antidotum na każdą sprawę. – Kochanie, pies na pewno się znajdzie.
Tylko musisz być grzeczna i nie płakać.
- Ale ja chcę
go teraz! – wrzasnęła mi w ucho, przez co postawiłam ją z powrotem na ziemi.
Złapałam jej rękę i pociągnęłam w stronę kolejnej ulicy. – Dino! – nie
przestawała płakać, przez co ludzie przyglądali mi się uważnie.
Po drugiej
stronie drogi dostrzegłam znajomą mi postać. Marc szedł z założonymi na nosie
okularami ray ban, wielkimi słuchawkami na uszach i sportowym ubraniu, przez co
miałam wrażenie, że urwał się z treningu. Gdyby tylko nie psy, które prowadził
na smyczy… Hola, hola. Psy? Wiedziałam, że ma suczkę o imieniu Nina, nic mi nie
było wiadomo o nowym przyjacielu.
- Dino! –
krzyknęła Lily przez łzy. Obudziłaby tym samym nawet nieboszczyka, bo jej głos
przeszył mnie od stóp aż po czubek głowy. Marc zauważył mnie kątem oka i zsunął
słuchawki z uszu.
- Stało się
coś? – zwrócił się do nas. Mała przebiegła przez ulicę co o mało nie
doprowadziło mnie do zawału serca. Przez moment zamarłam, bo nie spojrzała
nawet czy nie przejeżdża samochód. Gnała w podskokach do swojego psa, który
stał w towarzystwie suczki Marc’a.
- Znalazłeś
go! Kocham Cię! – bratanica rzuciła się na zdezorientowanego piłkarza, który
złapał ją na ręce i przyjrzał mi się uważnie.
- Lily zgubiła
psa. Szukałyśmy go chyba wieki, a tu nagle pojawiłeś się Ty, prowadząc Dino na
smyczy. – podeszłam do nich. – Gdzie go znalazłeś?
- Podbiegł do
Niny, kiedy przechodziliśmy przez centrum. Zobaczyłem, że ciągnie za sobą
smycz, więc domyśliłem się, że się komuś zgubił. Postanowiłem zrobić rundkę,
żeby odszukać właściciela. – odpowiedział z uśmiechem przyglądając się Lily.
Wytarł jej zapłakane policzki i swój wzrok skierował na mnie. – Miło znów Cię
zobaczyć, Bella.
- A Ty nie na
treningu? – przyjrzałam mu się uważnie.
- Mamy kilka
dni wolnego przed zgrupowaniem. A Ty co robisz w centrum?
- Jak wiesz
mieszkam kilka przecznic stąd. Brat podrzucił mi Lily i Dino, więc
postanowiliśmy się przejść, ale to był zdecydowanie zły pomysł.
- Zawsze można
naprawić humor lodami miętowymi u pana Martina, tu za rogiem. – wskazał na małą
kawiarenkę, w której oknach wisiały kolorowe firanki. – Co Ty na to? – zwrócił
się do Lily, która w odpowiedzi uścisnęła go jeszcze mocniej. – To jak? –
spojrzał po chwili na mnie.
- Chyba nie
mam wyjścia. – wzruszyłam ramionami i odebrałam od niego smycz Dino. Miałam dać
sobie z nim spokój, a im bardziej go odpychałam, on powracał z podwojoną siłą,
jak bumerang. Czy byłam przeklęta? Chciałam sobie poukładać życie, z dala od
przeszłości, z dala od Marc’a. Znów los robił mi na złość i wszystko odwracało
się przeciwko mnie.
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Hej. Znów mam mnóstwo
inspiracji do pisania, ponieważ odgrzebałam stare piosenki na moim lastfm’ie i
cały dzień przypominam sobie to czego słuchałam siedem lat temu. Czuję jakby
minęło siedem miesięcy, a nie lat! Właśnie wtedy stawiałam swoje pierwsze kroki
w świecie blogowym. Jeny, ale poczułam się staro! Niektórym mogłabym już
babciować :-) A Wy co porabialiście siedem lat temu? :D Pozdrawiam :-)
PS: wiadomość o śmierci Tito przepełniła mnie wielkim smutkiem. Był on nie tylko świetnym trenerem, ale i wspaniałym człowiekiem od którego biło serdecznością i dobrocią. To coś strasznego, że musiał pożegnać się ze światem w tak młodym wieku.