26.04.2014

Chapter 14


Obudziło mnie piekielne słońce, które padało dokładnie na moją twarz. Próbowałam ruszyć głową, ale nie miałam siły, by podnieść powieki, a co dopiero całe ciało. Poczułam czyjąś rękę, która przerzucona była przez moje biodra przygniatając mnie tym samym do łóżka, przez co podskoczyłam na samą myśl. Spojrzałam na śpiącego obok Marc’a i zamarłam. Całkowicie zapomniałam o tym, że przyprowadził mnie do mieszkania. Miałam jednak pewność, że do niczego nie doszło. A raczej chciałam w to wierzyć.
Przez dość długą chwilę starałam się wyczołgać z łóżka bez zbudzenia mojego towarzysza. Odepchnęłam wreszcie od siebie jego rękę i próbowałam się podnieść. Zawroty głowy nie dawały mi spokoju, a mdłości wcale nie ustępowały z czasem. Przedostałam się szybko do łazienki i znalazłam tabletki przeciwbólowe, które popiłam dużą ilością wody. Dopiero podczas kontaktu z płynem, poczułam jak wielkiego miałam kaca.
Wróciłam do sypialni i spojrzałam na przecierającego zaspane powieki piłkarza, który na mój widok podniósł się na łokciach do góry.
- Dzień dobry, Bella. – powiedział i spojrzał na mnie rozbawiony. – Nieźle się wczoraj urządziłaś.
- No raczej. Bo jak inaczej wylądowałabym z Tobą w jednym łóżku? – podniosłam do góry jedną brew i udałam się do kuchni, by zaparzyć kawy.
- Sama mnie prosiłaś bym został, a ja nie umiałem Ci odmówić. – zaśmiał się i pojawił się w progu, mając na mnie haka. Dobrze wiedziałam, że będzie wykorzystywał chwilę mojej słabości przeciwko mnie do końca życia. – Pamiętasz coś w ogóle z wczorajszego wieczoru?
- No jasne. Pod koniec mam małe migawki, ale pamiętam, że z Tobą rozmawiałam. Wybacz, że nie byłam w stanie nawiązać inteligentniejszej rozmowy, ale byłam zbyt zmęczona. – nastawiłam ekspres do kawy i usiadłam przy stole.
- Zmęczona? Raczej nawalona. – posłał mi szeroki uśmiech. – Ale ja nic nie mówię. Każdy ma prawo raz na jakiś czas pójść w tango.
- Otóż to. – wyjęłam z szafki dwa kubki i po chwili wlałam do nich czarny napar. – Proszę. – podałam mu kubek, który ode mnie odebrał i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
- To co mówiłem wczoraj… mówiłem poważnie. – przyjrzałam mu się uważnie. Strasznie chciałam sobie przypomnieć o czym mówił, ale miałam niezły mętlik w głowie. Byłam wczoraj zbyt zaspana by zwracać na niego jakąkolwiek uwagę.
- Okej. – powiedziałam sącząc kawę. – Przepraszam, że zatrzymałam Cię na noc. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale pewnie potrzebowałam towarzystwa. Nie lubię być sama w takim stanie, a jedynie Ty byłeś pod ręką. – powiedziałam szczerze. Moje słowa wyraźnie zaintrygowały bruneta. Raczej nie był zachwycony faktem, że nie napaliłam się na niego i nie chciałam go przelecieć przy każdej możliwej okazji. Po prostu potrzebowałam towarzystwa.
- Ok., rozumiem. – podniósł do góry kąciki ust. – Mam nadzieję, że impreza się podobała.
- A właśnie… chcę Ci jeszcze raz podziękować. To było naprawdę miłe z Twojej strony, ale niepotrzebne. Nie obchodzę urodzin od paru lat, ale mimo wszystko… poczułam się mile zaskoczona.
- A propos urodzin. – zerwał się z miejsca. – Mam dla Ciebie prezent. – już chciałam coś odpowiedzieć, ale nie dał mi możliwości, ponieważ wypadł z mojego mieszkania jak torpeda. Zorientowałam się, że pobiegł na górę do Alexis’a, bo powrócił ze sporym ozdobnym pudełkiem po niecałych dziesięciu minutach, kiedy prawie dopijałam końcówkę kawy. – Przepraszam, że to tak długo trwało, ale Sanchez nie był w stanie podnieść się z łóżka. A jak już to zrobił i otworzył mi drzwi, zarzygał pół salonu.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć. – wskazałam na pudełko. – Mówię poważnie, Marc. Zorganizowałeś przyjęcie i jeszcze dajesz mi prezent? Zwariowałeś?
- Przechodziłem kiedyś koło jednego ze sklepów i wpadł mi po prostu w oko. Stwierdziłem, że musisz go mieć. – rozpakował papier, którym otoczone było pudełko i kazał mi zajrzeć do środka.
- Nie mogę go przyjąć. – powiedziałam od razu na widok aparatu. Był piękny, starego formatu, na klisze oraz z nieprawdopodobną duszą. Idealny, to chyba mało powiedziane. Miał wszystko czego było mi potrzeba, ale był zdecydowanie za drogi jak na prezent od kogoś takiego jak Marc. Nie chciałam czuć się wobec niego w obowiązku.
- Proszę, przyjmij go. Wiem, że marzyłaś o takim od dawna. Kiedy go zobaczyłem, od razu pomyślałem o Tobie. – próbował ugrać coś swoją miną, ale nie dawałam mu się za nic w świecie.
- Marc, mówię śmiertelnie poważnie. Nie mogę go przyjąć. – włożyłam aparat z powrotem do pudełka. – Jest przepiękny, ale sama chciałam zarobić na takie cacko. Nie mogę przyjąć prezentu, który kosztuje tyle co dwupokojowa kawalerka w centrum Barcelony.
- Nie przesadzaj, nie był aż tak drogi. – wyjął aparat i ponownie nasilił swe prośby. – Będę obrażony jeśli go nie przyjmiesz.
- A guzik mnie to obchodzi. – skrzyżowałam ręce na piersiach. Marc podniósł się z miejsca i wzruszył bezradnie ramionami. Odnalazł w mojej sypialni swoją bluzę, którą narzucił na siebie i podszedł do drzwi. Chciał wymsknąć się niepostrzeżenie, bym nie zdążyła oddać mu prezentu, ale byłam szybsza i ubiegłam go w progu. – Nie będę za Tobą biegać! – podałam mu pudełko. Marc jeszcze kilka razy próbował wcisnąć mi w dłonie prezent, ale byłam nieugięta. Chociaż raz jego maślany wzrok nie wywołał u mnie palpitacji serca i zamknęłam za nim drzwi z uśmiechem na twarzy.
To dziwne, ale potrafiłam z nim porozmawiać bez żadnych wyrzutów czy dąsów. Nie wiem czy zaczynało mi się to podobać, czy nie, ale czułam się zdecydowanie dziwnie. Rozmawiał ze mną szczerze, nie bawił się w intrygi czy kłamstwa. Był całkiem ludzki.
Wzięłam długą kąpiel w wannie, która postawiła mnie na nogi. Miałam zdecydowanie zbyt wiele wolnego czasu na rozmyślanie, więc postanowiłam działać i poratować Alexis’a. Wyjechałam na dziewiętnaste piętro i zapukałam kilka razy w drzwi. Nim mi otworzył minęło sporo czasu. Wyglądał fatalnie, a zapewnie czuł się jeszcze gorzej. Pierwsze co zrobiłam to otworzyłam na oścież drzwi balkonowe, by wpuścić trochę powietrza do środka, bo panował zaduch i smród. Położyłam Alexis’a do łóżka i nafaszerowałam lekami, które miały mu pomóc przezwyciężyć ból głowy i żołądka. Dziękowałam w myślach Bogu, że miałam wolne, ponieważ mogłam zająć się schorowanym sąsiadem. W innym razie leżał by sam, bez szklanki wody przy łóżku i z mieszkaniem wołającym o pomstę do nieba. Byłam trochę zdziwiona, że tak szybko pozbyłam się kaca, który męczył mnie cały ranek. Butelka wody niegazowanej jednak towarzyszyła mi przy każdym możliwym kroku, przez co pamiętałam jak urządziłam się poprzedniego wieczora.
Zajęłam się sprzątaniem salonu, który przede wszystkim zabrudzony był przez wymiociny piłkarza. Chciałam to jak najszybciej posprzątać, więc działałam naprawdę szybko. Byłam zdziwiona, że Chilijczyk ma tyle detergentów, o którym prawdopodobnie sam nie miał zielonego pojęcia, a mi pomogły w uporaniu się z każdym możliwym zabrudzeniem. Posprzątałam walające się butelki po każdym możliwym alkoholu i wrzuciłam je do worków na śmieci. Uzbierała się ich całkiem niezła ilość, którą poukładałam w przed pokoju. Wyniesienie ich zostawiłam właścicielowi, kiedy tylko poczuje się lepiej. Kuchnia wyglądała zdecydowanie lepiej niż salon, więc szybko sobie z nią poradziłam. Włożyłam szklani i kieliszki do zmywarki, ustawiłam odpowiedni tryb i wróciłam do chłopaka, którego jęki roznosiły się po całym mieszkaniu.
- Jesteś aniołem, Izz. – chwycił się za głowę próbując uprzednio wstać.
- Leż. Mieszkanie jest posprzątane. Włączyłam właśnie wodę na herbatę, którą zaraz Ci przyniosę. Masz dziś trening? – spojrzałam na niego podejrzliwie, ponieważ miałam wrażenie, że zamiast wylegiwać się w łóżku, powinien wylewać siódme poty na murawie. Miałby przynajmniej za swoje.
- Nie, wieczór lecę na zgrupowanie reprezentacji. W niedzielę gramy z Ekwadorem. – odpowiedział pospiesznie próbując wyczuć jaka pozycja na łóżku sprawia mu najmniej bólu.
- W takim razie będę trzymać kciuki. – uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- A nie za swoją ukochaną Hiszpanią? – spojrzał na mnie z ukosa.
- No oczywiście też, ale moje serce jest pojemne. – zaśmiałam się. – Czujesz się już lepiej? – przyjrzałam mu się podejrzliwie. Nie był już wrakiem człowieka, którego zastałam ponad godzinę temu. Nabrał rumieńców i miał siłę by wstać, a to już duży sukces.
- O to samo powinienem zapytać Ciebie.
- Rano czułam się źle, ale szybko mi przeszło. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Marc i jego ręce, które leczą. – zaśmiał się głośno, za co uderzyłam go mocno poduszką. – Wybacz!
- Do niczego między nami nie doszło. Byłam strasznie struta i po prostu zaproponowałam, by został na noc. Nie wielkiego. – podniosłam ręce do góry. – Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. I Tobie radzę nie plotkować o tym ze swoimi psiapsiółami, bo mnie popamiętasz raz na zawsze!
- No przecież ja nic nie mówię. Chodzą plotki w szatni, że Marc ma na Ciebie oko. Ale jakby co to nie słyszałaś tego ode mnie, ok.? – spojrzałam na niego spod byka. – Ta Ana, to podobno tylko koleżanka, więc nie masz konkurencji. Zresztą i tak w oczach Marc’a jesteś numerem jeden, więc żadna panienka Ci nie grozi.
- Alexis, może zamiast plotkowania, powinieneś zająć się treningiem? Może wtedy zacząłbyś strzelać gole? – piłkarz zrobił nadąsaną minę. – I przekaż kolegom, że nie życzę sobie by o mnie plotkowali. Mój związek z Marc’iem to przeszłość.
- Czyżby? – uniósł jedną brew do góry. Miałam dość tej nonsensownej rozmowy. Przyniosłam mu herbatę i zostawiłam samego. Próbował mnie przepraszać, ale ja w sumie nie byłam na niego obrażona. Nie lubiłam rozmawiać na temat Marc’a, bo to nie było dla mnie wcale przyjemne.
Wróciłam do swojego mieszkania i rozłożyłam na kanapie przez telewizorem. Mogłam wreszcie odetchnąć i wyleżeć się za wszelkie czasy. Mój spokój nie trwał jednak długo, ponieważ brat podrzucił mi Lily na parę godzin i mogłam pożegnać się z błogą ciszą. Wrzask i pisk wypełniły całe moje mieszkanie. Blondynka zafascynowana była swoim szczeniakiem, którego dostała na urodziny i biegała za nim jak oszalała. Wyczułam moment, by zabrać łobuziaków na spacer, by pies nie zaświnił mi mieszkania. Złapałam za smycz jedną ręką, a drugą pociągnęłam małą do wyjścia.
Ruszyłyśmy w kierunku centrum, by pospacerować zatłoczonymi uliczkami. Niedługo zaczynał się prawdziwy sezon wakacyjny, gdzie nie było nawet szans dostać się gdzie się chce bez przepychania i obijania przez turystów. Barcelona była miastem do którego przyjeżdżano w świątek, piątek czy niedzielę, więc nie odczuwałam zbyt wielkiej różnicy pomiędzy sezonem ogórkowym, czy zimą. Nie lubiłam zagłębiać się jednak w zabytkowe części miasta, ponieważ nie było nawet sensu. Dotarłyśmy do Plaza de Catalunya i kupiłyśmy lody na jednym z przydrożnych bazarków. Uwielbiałam przebywać w samym centrum miasta, ale tylko wtedy gdy nie uginał się on od turystów. Trafiłyśmy na kilka wycieczek, które przypominały gromadę japończyków z uwieszonymi na szyjach aparatami i robiących zdjęcia dosłownie wszystkiemu co się dało. Przez chwilę naśladowałyśmy ich, kiedy tylko wyjęłam komórkę i zaczęłam robić Lily zdjęcia. Mała wskazywała obiekt, a ja zachowywałam się jak prawdziwa turystyka. Pies Dino był lekko zdezorientowany naszym zachowaniem i spoglądał na nas swoimi wielkimi oczyskami jak na dwie wariatki. W sumie dużo się nie pomylił.
- Dino! – krzyknęła Lily zaraz po tym jak wyrwał się z jej mocnego uścisku i pobiegł w bliżej nieznanym mi kierunku. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zareagować. Mała zaczęła płakać, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. W końcu złapałam ją za rękę i zaczęłyśmy biec pomiędzy turystami, aby odszukać szczeniaka. Zadanie było naprawdę trudne, ponieważ mały psiak przepadł jak kamień w wodę. Wytarłam chusteczką mokre policzki bratanicy i wzięłam ją na ręce. Miała prawie siedem lat, więc nie ważyła jak piórko, ale postanowiłam się poświęcić, żeby tylko nie słuchać dalej jej głośnego płaczu.
- Dino! – chodziłyśmy między ludźmi i wzrokiem szukałyśmy psa. Był zdecydowanie jeszcze bardziej przestraszony od dziewczynki, ponieważ miał kilka miesięcy i nigdy nie oddalał się dalej niż na parę ulic od swojego domu. Lily płakała jak najęta, a ja nie potrafiłam jej uspokoić. Nawet nie pomogły przekupstwa, które zawsze działały jak antidotum na każdą sprawę. – Kochanie, pies na pewno się znajdzie. Tylko musisz być grzeczna i nie płakać.
- Ale ja chcę go teraz! – wrzasnęła mi w ucho, przez co postawiłam ją z powrotem na ziemi. Złapałam jej rękę i pociągnęłam w stronę kolejnej ulicy. – Dino! – nie przestawała płakać, przez co ludzie przyglądali mi się uważnie.
Po drugiej stronie drogi dostrzegłam znajomą mi postać. Marc szedł z założonymi na nosie okularami ray ban, wielkimi słuchawkami na uszach i sportowym ubraniu, przez co miałam wrażenie, że urwał się z treningu. Gdyby tylko nie psy, które prowadził na smyczy… Hola, hola. Psy? Wiedziałam, że ma suczkę o imieniu Nina, nic mi nie było wiadomo o nowym przyjacielu.
- Dino! – krzyknęła Lily przez łzy. Obudziłaby tym samym nawet nieboszczyka, bo jej głos przeszył mnie od stóp aż po czubek głowy. Marc zauważył mnie kątem oka i zsunął słuchawki z uszu.
- Stało się coś? – zwrócił się do nas. Mała przebiegła przez ulicę co o mało nie doprowadziło mnie do zawału serca. Przez moment zamarłam, bo nie spojrzała nawet czy nie przejeżdża samochód. Gnała w podskokach do swojego psa, który stał w towarzystwie suczki Marc’a.
- Znalazłeś go! Kocham Cię! – bratanica rzuciła się na zdezorientowanego piłkarza, który złapał ją na ręce i przyjrzał mi się uważnie.
- Lily zgubiła psa. Szukałyśmy go chyba wieki, a tu nagle pojawiłeś się Ty, prowadząc Dino na smyczy. – podeszłam do nich. – Gdzie go znalazłeś?
- Podbiegł do Niny, kiedy przechodziliśmy przez centrum. Zobaczyłem, że ciągnie za sobą smycz, więc domyśliłem się, że się komuś zgubił. Postanowiłem zrobić rundkę, żeby odszukać właściciela. – odpowiedział z uśmiechem przyglądając się Lily. Wytarł jej zapłakane policzki i swój wzrok skierował na mnie. – Miło znów Cię zobaczyć, Bella.
- A Ty nie na treningu? – przyjrzałam mu się uważnie.
- Mamy kilka dni wolnego przed zgrupowaniem. A Ty co robisz w centrum?
- Jak wiesz mieszkam kilka przecznic stąd. Brat podrzucił mi Lily i Dino, więc postanowiliśmy się przejść, ale to był zdecydowanie zły pomysł.
- Zawsze można naprawić humor lodami miętowymi u pana Martina, tu za rogiem. – wskazał na małą kawiarenkę, w której oknach wisiały kolorowe firanki. – Co Ty na to? – zwrócił się do Lily, która w odpowiedzi uścisnęła go jeszcze mocniej. – To jak? – spojrzał po chwili na mnie.
- Chyba nie mam wyjścia. – wzruszyłam ramionami i odebrałam od niego smycz Dino. Miałam dać sobie z nim spokój, a im bardziej go odpychałam, on powracał z podwojoną siłą, jak bumerang. Czy byłam przeklęta? Chciałam sobie poukładać życie, z dala od przeszłości, z dala od Marc’a. Znów los robił mi na złość i wszystko odwracało się przeciwko mnie.



♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

Hej. Znów mam mnóstwo inspiracji do pisania, ponieważ odgrzebałam stare piosenki na moim lastfm’ie i cały dzień przypominam sobie to czego słuchałam siedem lat temu. Czuję jakby minęło siedem miesięcy, a nie lat! Właśnie wtedy stawiałam swoje pierwsze kroki w świecie blogowym. Jeny, ale poczułam się staro! Niektórym mogłabym już babciować :-) A Wy co porabialiście siedem lat temu? :D Pozdrawiam :-)
PS: wiadomość o śmierci Tito przepełniła mnie wielkim smutkiem. Był on nie tylko świetnym trenerem, ale i wspaniałym człowiekiem od którego biło serdecznością i dobrocią. To coś strasznego, że musiał pożegnać się ze światem w tak młodym wieku.

8 komentarzy:

  1. Najbardziej rozjebał mnie Alexis xd
    Ale scenki pomiedzy Bellą a Marciem tez sa swietne *-*
    Nie umiem pisac jakichś świetnych komentarzy, dlatego napisze, że czeiam niecierpliwie na nastepne rozdzialy! :)
    Buziaki! :*
    P.S
    Powrót Mario do Dortmundu, czyli zapraszam na remember-to-forget-you.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym serdecznie zaprosić na moje nowe opowiadanie o córce Vilanovy: http://la-muerte-no-es-ell-final.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. hohoho co za rozdział. i już sie Isabella tak bardzo z Marcem nie kłóci. to chyba dobrze a co do piłkarza no to sie stara chłopak, oj tak. ciekawe czy to przyniesie jakies efekty ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedny Marc , jak on się musiał czuć , kiedy Isabell nie przyjęła od niego prezentu ? :D Ale nie . Jednak mi go nie szkoda XD Zasłużył na takie traktowanie ze względu na to , jak się dawniej zachowywał ^^
    Ciekawa jestem czy Isabell się w końcu złamie czy nadal będzie się starała trzymać jak najdalej od Marca :D
    Do następnego < 333
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. śmierć Tito chyba wstrząsneła każdym Cule i światem. To smutne :c
    A odcinek... ja jestem zakochana w Marcu więc będę kibicować jemu i Belli. Mam nadzieję, ze na nowo się zejdą i będą boscy <3
    Czekam na nowość :* + zapraszam na www.like--never--before.blogspot.com na nowość ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Śmierć Tito zasmuciła zapewne każdego [*]
    Co do rozdziału, bardzo mi się podoba. Nie dziwię się temu, jak Isabell traktuje Marca, ale on taki biedny no ;c Ona musi się w końcu złamać!
    Czekam na kolejny ;*
    P.S. Serdecznie zapraszam na 8 rozdział, który pojawił się na http://he-was-gone.blogspot.com/ pozdrawiam ; *

    OdpowiedzUsuń
  7. Śmierć Tito zasmuciła chyba każdego :c Mi też ciągle jest smutno [*] Dobra, wracając do rozdziału :) Nie wiem jak mam Ci dziękować! Tyle Isabell <3 na początku było mi trochę żal Marca, ale po przemyśleniu doszłam do wniosku, że zasłużył sobie na takie traktowanie :3 No ale zawsze jest minimalna nadzieja, że jednak będą razem :) Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń

***********************************************************

***********************************************************